niedziela, 15 marca 2009

Jaka piękna katastrofa - wojna o niepodległość Grecji cz. III

Na wieść o przekroczeniu Prutu przez niedoszłego Cezara Mołdawii i Wołoszczyzny, jak Grecja długa i szeroka cały naród chwycił za broń. Pojawiło się wielu lokalnych bohaterów powstańczych o dziwnych i trudnych do wymówienia nazwiskach, o których nie będziemy pisać, bo to nudne. Zwrócimy za to uwagę na najciekawsze aspekty pierwszej fazy wojny (1821 - 1825).

Głównym rozdającym karty był ten pan z obrazka - niejaki Ali Pasza zwany "Lwem z Joanniny". Uściślijmy - nasz Ali wcale nie był Grekiem, a ideę Grecji od morza do morza miał w głębokim poważaniu. Był to albański despota, który korzystając ze słabości władzy centralnej stworzył na pograniczu dzisiejszej Grecji, Albanii i Macedonii zbójeckie państewko, łupiąc i grabiąc kogo popadnie. W chwili gdy wybuchało powstanie w Grecji, większa część stacjonujących tam zazwyczaj tureckich wojsk była zajęta obleganiem Alego w jego górskiej twierdzy tudzież przynoszeniem sułtanowi jego głowy na srebrnej tacy. To tłumaczy sukcesy Greków w pierwszej fazie wojny.

Turcy walczyli źle w porywach do tragicznie, zaś małe greckie oddziały partyzanckie skutecznie odcinały zaopatrzenie, szarpały i wycinały w pień poszczególne tureckie korpusy. Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy złośliwie nie przytoczyli najbardziej spektakularnej wpadki tureckiej, a w zasadzie albańskiej armii (większość tureckich żołnierzy w owym czasie stanowili albańscy rekruci). 8 maja 1821 roku w bitwie pod Gravią 120 Greków przez cały dzień skutecznie odpiera ataki 8 000 Turków na zajmowaną przez nich tawernę (i zgromadzone w niej zapasy wina). Grecy tracą 6 zabitych, Turcy - 300 zabitych i 800 rannych. W efekcie, turecka armia wycofuje się a powstanie na Peloponezie nie zostaje stłumione. Takich wpadek było znacznie więcej - turecka armia po prostu nie dawała rady nieregularnym greckim oddziałom złożonym głównie z dawnych rozbójników.

W ramach wojny na morzu Grecy początkowo postanowili wystawić własną flotę złożoną głównie z uzbrojonych okrętów handlowych. Gdy to nie zdało egzaminu (Turcy jednak mieli trochę lepsze statki - przede wszystkim przystosowane do prowadzenia wojny, nie zaś łowienia ryb), szybko zaadaptowali nowe, quasi-terrorystyczne podejście, wysyłając płonące okręty i łodzie rybackie w celu podpalenia i zniszczenia statków wroga. Efekt - z 59 tego rodzaju ataków 39 zakończyło się powodzeniem, w tym u wybrzeży Chios spalono okręt flagowy admirała tureckiej floty.

Skoro już jesteśmy przy Chios, nie sposób nie wspomnieć o jednym z pierwszych odnotowanych historycznie przypadków czarnego PR-u. Nie oszukujmy się - to była bardzo brudna wojna. Grecja nie była tak jednolita narodowościowo jak obecnie, wśród Greków żyło również sporo Turków i wyznających islam Albańczyków, którzy z chwilą wybuchu powstania stali się pierwszą ofiarą swoich dawnych sąsiadów. Wojska tureckie odpłacały powstańcom pięknym za nadobne, tak więc generalnie ta wojna to raczej nie był Wersal. Na zachodzie Europy żyła jednak spora grupa ludzi, którzy jak Byron z obrazka obok (tu w stroju albańskim) naiwnie wierzyli, że po greckiej stronie walczą bohaterowie rodem z Iliady i Odysei, zaś filozofia antyku, mądrość i piękno ściera się w nierównej walce z azjatycką barbarią. W efekcie, wszelkie zbrodnie dokonywane przez Greków były zbywane milczeniem (Achilles nie uskuteczniał czystek etnicznych, prawda?), zaś tureckie nagłaśniane, jak choćby na słynnym obrazie pędzla Eugene Delacroix. To był jeden z ważnych czynników, które za kilka lat skłonią koncert mocarstw do interwencji i posprzątania istniejącego bałaganu.

Na razie jednak nie zanosiło się na posprzątanie czegokolwiek. W roku 1824 Grecy nadal bili Turków, Turcy (znacznie rzadziej...) bili Greków, po pustych wioskach hulał wiatr a z nudów dwa nieuznające się nawzajem greckie rządy jedności narodowej też wzięły się za łby. Mający tego wszystkiego coraz bardziej dość sułtan poprosił o interwencję swojego wasala, a tak de facto udzielnego władcę - uwaga uwaga Muhammada Ali z Egiptu.

Jak się zapewne domyślacie, Muhammad Ali był oczywiście Albańczykiem. Na początku XIX wieku podczas wojny domowej w Egipcie wziął krótko za kark zbuntowane albańskie oddziały i uchwycił władzę w całym państwie tak skutecznie, że jego potomkowie sprawowali ją aż do 1952 roku. Miał pewne trudności z rządzeniem, jako, że mówił tylko po albańsku. Na szczęście wystarczało to z powodzeniem do komunikowania się ze swoją albańską gwardią przyboczną, która bez zbędnych pytań zabijała każdego, kogo wskazał jej Ali. Ponieważ w 1824 jego wojsko stanowiło jedyną realną siłę mogącą zagrozić greckim powstańcom, sułtan chcąc nie chcąc musiał prosić Alego o pomoc, oferując mu w zamian Grecję jako dziedziczne lenno. Tak oto rozpoczęła się albańsko-egipska inwazja na Grecję.

PS: O bokserskich sukcesach Alego nic nam nie wiadomo... ale widzimy pewne cechy wspólnie pomiędzy naszym bohaterem a pewnym dyktatorem Ugandy.

Koniec cz. III. W następnym odcinku - koncert mocarstw robi porządek czyli bitwa przez pomyłkę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz