wtorek, 18 sierpnia 2009

Aaaa Kanadę na Irlandię wymienię - bezpośrednio


We are the Fenian Brotherhood, skilled in the arts of war,
And we're going to fight for Ireland, the land we adore,
Many battles we have won, along with the boys in blue,
And we'll go and capture Canada, for we've nothing else to do.

Jeśli sądzicie, że sobie z Was kpimy, to niestety ale jesteście w błędzie. Nie przejmujcie się - w 1866 wszyscy mieszkańcy brytyjskich kolonii w Kanadzie przecierali oczy ze zdumienia, słysząc o dobrze uzbrojonych irlandzkich wojskach, które jak gdyby nigdy nic wkroczyły na ich teren i zaczęły strzelać. Jak do tego doszło i tak w zasadzie to o co chodziło?

W 1848 roku tzw. powstanie młodoirlandzkie upadło, rozgromione przez Brytyjczyków i dobite klęską głodu, która zmusiła wielkie rzesze Irlandczyków do emigracji, głównie do USA. Nie zrezygnowali oni jednak z marzeń o niepodległości - już w 1858 w Stanach powstaje Bractwo Fenian o jasno określonym celu - Irlandia dla Irlandczyków, Angole do piachu. Fenianie szybko zyskują popularność, nie tylko wśród irlandzkich emigrantów, ale także wśród pozostałych mieszkańców Północy USA, tradycyjnie niechętnych Anglikom i królowej. Ponieważ na tych sympatiach i antypatiach można było wiele ugrać w amerykańskiej polityce (głosy Irlandczyków były liczne i ważne), Fenianie wraz ze swoim programem przebijają się na najważniejsze salony Waszyngtonu i Nowego Jorku.

W wyniku poparcia udzielanego przez amerykańskie elity a także dzięki znacznym zasobom gotówki uzyskanym dzięki sprzedaży bonów, które miały zostać wykupione przez rząd niepodległej Irlandii, na łonie organizacji powstaje śmiały by nie rzec szalony plan - zabierzemy Brytolom Kanadę i wymienimy na Irlandię! Ba, jeszcze nam pewno dopłacą! Na przełomie 1865 i 1866 roku weteran wojny secesyjnej generał Thomas "Walczący Tom" Sweeney opracowuje szczegóły przedsięwzięcia - 25 tysięcy Fenian wmaszeruje w 3 kolumnach do Kanady w krótkim czasie opanuje cały kraj. Na czas przygotowań do inwazji, generał uzyskuje nawet specjalne zwolnienie z amerykańskiego wojska. Moment wydaje się sprzyjający - właśnie skończyła się wojna secesyjna, więc broni i ludzi potrafiących z niej korzystać jest pod dostatkiem. A pieniędzy, jak już wspomnieliśmy, Fenianom również nie brakowało.


Na początku 1866 Fenianie spotykają się z Andrew Jacksonem, prezydentem USA, który nieoficjalnie obiecuje uznać Irlandzką Republikę Kanady, o ile powstańcom uda się ją stworzyć. Zachęceni poparciem, Irlandczycy w lutym 1866 zatwierdzają plan inwazji i zupełnie oficjalnie rozpoczynają przygotowania do wojny. Nikt nie traktuje ich planów serio.

Obserwując co działo się potem można powiedzieć jedno - nikt nie wierzył, że zaatakują. zwłaszcza po tym jak 19 kwietnia 1866 rozbita zostaje pozorowana inwazja na Wyspę Campobello (Nowy Brunszwik). Jednak 31 maja 1866 Fenianie zaskakują wszystkich - po unieruchomieniu amerykańskiej kanonierki, ok. 1500 Irlandczyków z naszywkami IRA oraz pod zieloną flagą przekracza graniczną rzekę Niagara i atakuje brytyjskie posterunki. Pada Fort Erie, Fenianie rozbijają okoliczne siły wroga. I tu następuje niekorzystny splot okoliczności.



Po pierwsze, spodziewane posiłki nie docierają, bo Amerykanie naprawiają kanonierkę i uniemożliwiają przeprawę kolejnym 3 tysiącom dobrze uzbrojonych weteranów wojny secesyjnej. Po drugie, amerykański rząd widzi, że za chwilę może mieć na karku wojnę z Anglią, bo wygląda na to, że traktowani z przymrużeniem oka irlandzcy bojownicy naprawdę zaczęli strzelać. Waszyngton działa szybko i w miarę skutecznie - aresztuje wszystkich "którzy mogliby wyglądać jak Fenianie", zabiera im broń i funduje bilety kolejowe do domu pod warunkiem złożenia przysięgi nie atakowania sąsiadów USA bez zgody Boga, prezydenta i rządu. Wprawdzie sympatyzujący z Irlandczykami funkcjonariusze rządowi po cichu oddają im broń, zabierają bilety i zachęcają do skopania Angolom tyłków, ale cała sprawa powoli zaczyna się rozłazić. W efekcie, druga z trzech kolumn (atak od strony Detroit) w ogóle nie atakuje Anglików, co powoduje klęskę pierwszej kolumny, która pod naciskiem po kilku dniach musi się wycofać do USA. Amerykanie aresztują Fenian za organizowanie nielegalnych akcji zbrojnych, ale zaraz potem wypuszczają.


Ostatnim akcentem wojny jest atak kilku tysięcy Fenian (trzecia kolumna) na wschodnią Kanadę, który kończy się wygraniem paru potyczek i ucieczką za granicę z braku lepszych opcji. Ścigające oddziały brytyjskie przekraczają granicę USA i przez pomyłkę zabijają 1 cywila. W sumie - dość żenująco.

Summa summarum, Irlandczycy nie zdobywają Kanady, choć bardzo chcą i całkiem nieźle się starają. Próbują jeszcze parę razy potem w XIX wieku, ale nadal bez powodzenia. W walkach wspierają ich też inne nacje, jak uwolnieni niewolnicy z Południa i kilkuset Indian z plemienia Mohawków. W 1881 Fenianie testują nawet łódź podwodną, która ma zatapiać brytyjskie okręty, ale okazuje się ona niezdatna do użytku. Dziś to cudo można oglądać w muzeum.


Niepodległość Irlandia odzyska dopiero po I wojnie światowej, bez wymiany na Kanadę czy inne brytyjskie dominium. W sumie to chyba nawet szkoda...

środa, 12 sierpnia 2009

Chwalebna Brazylijska Rewolucja Szczepionkowa

Rio de Janeiro z początku XX wieku nie było miejscem, do którego chcielibyście pojechać na wakacje. Szczerze mówiąc, to ja nawet dziś bym tam nie pojechał, ale są tacy, co jeżdżą. Podobno niektórzy wracają i tylko co drugi ma AIDS. No dobra, dość głupich osobistych dygresji. Zacznijmy jeszcze raz.

Rio de Janeiro z początku XX wieku nie było miejscem, do którego chcielibyście pojechać na wakacje. Brak podstawowej infrastruktury (kanalizacja, wodociągi, wysypiska śmieci) oraz jakiejkolwiek polityki sanitarnej (nie wywożono śmieci, z ulic nie uprzątano nieczystości) sprawiały, że miasto to stanowiło idealny poligon do badania procesu rozprzestrzeniania się różnych chorób w warunkach miejskich. I tak, tylko w latach 1894 -1904 przez miasto przetoczyły się następujące epidemie:
  • odra
  • gruźlica
  • tyfus
  • trąd
  • żółta febra
  • ospa wietrzna
  • dżuma
Niezły zestaw, prawda? Nic dziwnego, że w 1902 roku prezydent Brazylii stwierdził, że zasadniczo to on ma dość tej chorej sytuacji i że władze miejskie muszą zrobić coś, by ją uzdrowić. Ratusz pomyślał, przeliczył otrzymaną od prezydenta kasę, połowę zgarnął dla siebie i wziął się do roboty. Po pierwsze, wyburzono większość starych ruder, w których lęgły się choroby, mieszkańców przesiedlając na obrzeża Rio. Zapomniano tylko poinformować ich o tym i zapewnić lokale zastępcze, kładąc podwaliny pod dzisiejsze slumsy. Po drugie, zorganizowano Brigadas Mata Mosquitos - ekipy rozprawiające się z moskitami, szczurami i innym przenoszącym choroby paskudztwem. Wprowadzono także wywóz śmieci, ale tylko w co lepszych dzielnicach.

Ukoronowaniem kampanii miała być wielka akcja szczepień ochronnych, zaplanowana na 1904 rok. Tak jak i całą wojnę z chorobami, szczepienia przeprowadzano z właściwym ratuszowi wdziękiem i polotem. 31 października 1904 wprowadzono Ustawę o przymusowych szczepieniach, na mocy której już 1 listopada uzbrojone oddziały policji zaczęły wpadać nocą do domów, wywlekać śpiących ludzi na ulice gdzie w specjalnych pojazdach wbijano w nich igły i wstrzykiwano podejrzanie wyglądające substancje.

Ludzie mieli już dość. Nie tylko wyburza im się domy nie informując o tym i nie zapewniając innego dachu nad głową, to jeszcze chce się ich otruć! Szczepienia, dobre sobie! Jakby to miało pomagać, to ludzie sami by przyszli i nie trzeba by ich było siłą zmuszać. Słowem - miejsce rzetelnej informacji, której całkowicie zabrakło, zajęły podejrzenia, plotki i strach. Najbiedniejsi mieszkańcy Rio wyszli na ulice.


5 listopada powstała Liga Przeciwko Obowiązkowym Szczepieniom, która domagała się uszanowania prawa ludzi do zapadania na dowolne choroby i zaprzestania szczepień. Liga zorganizowała protesty, które przerodziły się w zamieszki. Między 10 a 16 listopada 1904 roku większa część Rio de Janeiro została spalona i splądrowana przez szalejący tłum, do którego z nieznanych przyczyn przyłączyli się słuchacze szkół oficerskich, rzecz jasna z bronią w ręku. Rząd zawiesił szczepienia i wprowadził na ulice wojsko. W efekcie, rebelię stłumiono a aresztowanych buntowników zesłano do odległych regionów Brazylii, gdzie zapewne zmarli na różne tajemnicze choroby. Zginęło 30 osób, 110 zostało rannych.

W uznaniu zasług w zakresie walk z chorobami i krzewienia idei obowiązkowych szczepień, w 1907 roku w Berlinie kierujący kampanią dr Oswaldo Cruz otrzymał złoty medal podczas XIV Międzynarodowego Kongresu na rzecz Higieny i Badań Demograficznych. Dziś jego imię nosi instytut badający nowe metody zwalczania różnego typu chorób i epidemii.

sobota, 8 sierpnia 2009

Rożestwienski widzi Japońców

Jak pewnie wszyscy wiemy z nudnych lekcji historii, w 1904 roku zaczęła się wojna rosyjsko-japońska, w której to batiuszka car i jego naród dostali tęgiego łupnia. Japończycy szybko uporali się z rosyjską flotą na Pacyfiku i rozpoczęli oblężenie Port Artur. Car podjął desperacką i szaloną decyzję - wysłać w rejon walk Flotę Bałtycką, w sumie 38 okrętów, z czego kilkanaście w miarę nowych i w miarę zdatnych do użytku. Flota ta w przedziwny sposób opłynęła prawie cały glob aby na końcu polec w bitwie pod Cuszimą. Po drodze jednak przydarzyło jej się sporo absurdalnych rzeczy... Tak oto dochodzimy do sedna naszej opowieści - słynnego incydentu pod Dogger Bank.



Ławica Dogger Bank leży na Morzu Północnym, w połowie drogi między drogi między Anglią a Danią i stanowi częsty rejon wypraw rozmaitych łodzi rybackich. Tak było w 1904 roku, tak jest i dziś. To tak na wszelki wypadek, gdybyście nie wiedzieli.

Ówczesna Flota Bałtycka była absurdalnym połączeniem okrętów z różnych epok, obsadzonych niedoświadczonymi marynarzami i dowodzonych przez niekompetentnych oficerów. Dość powiedzieć, że już podczas rejsu przez Morze Bałtyckie doszło do kilku zderzeń, awarii i pomniejszych incydentów, które w połączeniu z informacjami o tragicznym losie jaki spotkał rosyjską flotę Pacyfiku stwarzały atmosferę pesymizmu, nerwowości i ogólnego chaosu.

Car, w odróżnieniu od Japończyków, wierzył, że Flota Bałtycka jest w stanie odmienić losy wojny. Z tego względu rozkazał wyasygnować wielkie kwoty na zabezpieczenie podróży tych statków na Morze Żółte. Sporo wydano na opłaty portowe, równie dużo na węgiel i zaopatrzenie. Dużą kwotę otrzymała też carska Ochrana, która miała zapewnić informacje o ewentualnym zagrożeniu ze strony Japończyków.

Problem rosyjskiego wywiadu polegał na tym, że nie bardzo miał o czym donosić, ponieważ Japończycy kompletnie zignorowali szaloną rosyjską eskapadę. Z drugiej strony, głupio było wziąć 6 mln rubli w złocie i nie przynieść niczego w zamian... Do Petersburga płynęły więc szeroką rzeką listy rzekomo zwerbowanych agentów, informacje o ruchach japońskich okrętów, które nigdy nie istniały a także dane o planowanym ataku japońskich kutrów torpedowych na Flotę Bałtycką podczas przechodzenia przez cieśniny duńskie lub przez Kanał La Manche. Informacje te docierały też do niedoświadczonych marynarzy i ich oficerów, wprowadzając atmosferę nerwowości i oczekiwania na nieuchronny atak.

W tej sytuacji wystarczył już tylko drobny kamyczek by uruchomić lawinę. 21 października 1904 roku pijany w sztok kapitan rosyjskiego okrętu zaopatrzeniowego "Kamczatka" nadaje w eter wiadomość - "Zostaliśmy zaatakowani przez japońskie torpedowce!" Flotylla przepływa wtedy przez Ławicę Dogger Bank. Ogłaszany jest alarm bojowy, kolejny w ciągu ostatnich kilku dni. Flotylla z wygaszonymi światłami płynie przez ponure i wrogie wody. I nagle... Jest! W świetle księżyca wyraźnie pojawia się sylwetka japońskiego torpedowca, po nim drugiego, trzeciego i kolejnych. Rosjanie po wezwaniu do poddania się otwierają ogień! Po chwili od strony Japończyków również widać strzały. Chaos, zamęt, strach, rozpaczliwa bieganina... Ale udało się, wróg został pokonany! Rosjanie z dumą płyną dalej... i jakże są zdumieni otrzymaną następnego dnia depeszą.

Jak było naprawdę? Rzekomy japoński torpedowiec widziany przez "Kamczatkę" okazał się szwedzkim statkiem handlowym, zaś ostrzelana w nocy japońska flota - grupą angielskich kutrów rybackich. W nierównej walce rosyjskie okręty wystrzeliły kilka tysięcy pocisków, zatapiając jeden kuter i posyłając na drugą stronę trzech brytyjskich rybaków. Dalszych sześciu zostało rannych. W walce zginął też 1 rosyjski pop a 1 marynarz został ranny gdy słynna potem "Aurora" będąc po drugiej stronie flotylli rybackich trawlerów niż reszta Rosjan wystrzeliła swój pocisk w pobliże jednego z rosyjskich pancerników, przez co została wzięta za Japończyka i sama znalazła się pod ogniem.


Rosjanie długo trzymali się wersji z atakiem japońskich torpedowców. Dopiero z pewnym opóźnieniem zdecydowali się wypłacić rybakom odszkodowanie. Mimo to, rząd brytyjski odmówił przepuszczenia "bandy pijanych piratów" przez Kanał Sueski, przez co adm. Rożestwienski zmuszony był szlakiem Vasco da Gamy opłynąć Afrykę. Nieudolna flota swój koniec znalazła pod Cuszimą, ale to już całkiem inna historia.

Generalnie - nie dziwi nas to wszystko. Popatrzcie sami...


środa, 5 sierpnia 2009

Strzelamy do wrogów ale ich nie jemy!


W trakcie toczącego się w Hadze procesu, były przywódca Liberii - p. Charles Taylor stanowczo zaprzeczył jakoby w trakcie swych krwawych i dyktatorskich rządów uprawiał kanibalizm i wydawał swoim żołnierzom rozkazy zjadania poległych wrogów.

Zeznali tak byli żołnierze byłego przywódcy Liberii. Niektórzy zeznali, że brali udział we wspólnych z p. Taylorem degustacjach ciał zabitych wrogów, zaś przywódca jednego z oddziałów powiedział wręcz, jakoby był zachęcany do zjadania żołnierzy sił pokojowych ONZ jako elementu kampanii "dawania przykładu" lokalnej ludności.

Inne smakowite fragmenty zeznań Taylora przytaczamy poniżej za BBC:

"Impassable roads would have made it impossible for me to trade weapons for Sierra Leone's diamonds"

"It never happened, I never ordered any combatant to eat anyone"

Wybierającym się do Afryki życzymy smacznego!

niedziela, 2 sierpnia 2009

Guerra di Libia czyli bezpośrednie starcie mocarstw żenujących

Gdyby zadać sobie trud przygotowania hierarchii najbardziej żenujących militarnie krajów przełomu XIX i XX w., na czeleklasyfikacji bezsprzecznie znalazłyby się dwa kraje: Turcja, która miała bogate tradycje ale od czasów Wiednia jakoś tak jej nie wychodziło, oraz Włochy - które tradycji za bardzo nie posiadały a mimo to bardzo nieudolnie starały się jakiś sukces wojskowy odnieść. W bezpośrednim starciu tych dwóch "potęg" minimalnie lepsi okazali się Włosi i o tym będzie ta historia.


Od czasów zjednoczenia Włoch, nowy niby-naród usilnie starał się dorównać innym krajom europejskim w wyścigu za koloniami, bogactwem, prestiżem i chwałą. Wysiłki te z reguły kończyły się uzyskaniem mających niewielkie znaczenie kawałków pustyni (patrz Somalia) lub też ciężkim laniem, jakie oddziałom inwazyjnym spuszczali uzbrojeni w dzidy tubylcy (patrz Etiopia). Zdecydowanie większe sukcesy naród włoski odniósł w tym okresie w kolonizacji Nowego Jorku i innych amerykańskich aglomeracji, przynosząc do Nowego Świata takie wynalazki jak spaghetti, pizza i zorganizowana przestępczość uprawiana przez smutnych panów w ciemnych garniturach.

Na początku XX w. Włosi postanowili odkroić sobie kawałek chylącego się ku upadkowi Imperium Ottomańskiego. Ich wzrok padł na prowincje Trypolitania, Fez i Cyrenajka, tworzące dziś współczesną Libię. Rozpoczęli od sondowania stosunku innych wielkich mocarstw do tego rodzaju podboju, a ponieważ nikt za bardzo nie zgłaszał pretensji do tej części Afryki, grzecznie poprosili rząd turecki o przekazanie im kontroli nad rzeczonymi prowincjami. Ponieważ Turcy stanowczo odmówili, rozpoczęto przygotowania do inwazji, którym towarzyszyła zmasowana kampania informująca Włochów o tym jaka fajna jest Libia i jak dobrze będzie ją mieć. Przeciwko zbliżającej się wojnie głośno protestowali włoscy socjaliści, wśród nich także znany orędownik pokoju i przeciwnik militaryzmu - Benito Mussolini.

W ramach przygotowań do wojny Włosi nie zrobili nic. Nie mieli map Libii, nie wiedzieli kto mieszka w Libii, nie wiedzieli ilu tureckich żołnierzy tam stacjonuje, nie znali lokalizacji źródeł wody. Wiedzieli jedynie, że Libia jest "bogata w minerały i wodę" oraz, że stacjonuje tam "nie więcej niż 4000 Turków". Wiedzieli to z gazet. Wojna miała być spacerkiem i w takich właśnie radosnych nastrojach Włosi ją rozpoczęli.

28 września 1911 w porcie Tripoli pojawiła się włoska flota inwazyjna, która stacjonowała na redzie do 3 października nie robiąc nic. Wtedy to Włosi zdecydowali, że skoro już są, to może postrzelają trochę do portu a następnie wysadzą trochę marynarzy na brzeg. Jedno i drugie udało się zrobić, tak oto rozpoczęła się wojna. Głównym problemem Turków był brak poważnych sił w regionie połączony z brakiem realnego zainteresowania rządu obroną tych prowincji. Tureccy oficerowie, którzy chcieli się bić z Włochami, musieli samodzielnie przedostawać się do Libii podróżując incognito przez Europę, niekiedy nawet na włoskich statkach. Koszty podróży nie były refundowane. Mimo to, wojna spacerkiem nie była.



10 października Włosi wysadzili na brzeg 20 tys. regularnych żołnierzy, których wysłano w losowych kierunkach w celu zajęcia rozmaitych strategicznie ważnych miejscowości. Średnio zadbano przy tym o zaopatrzenie ich w cokolwiek - wszak w Libii mnóstwo było wody i minerałów. W tym samym czasie nielicznym tureckim oficerom udało się poderwać do walki 20 tys. arabskich koczowników, którzy od czasów Mahometa nieprzerwanie nie lubili obcych, w tym zwłaszcza nie będących ich braćmi w islamie. Na efekty nie trzeba było długo czekać - już 23 października włoskie oddziały wokół Tripoli zostały otoczone przez "rodzimą" kawalerię, po czym większa część Włochów zginęła lub dostała się do niewoli. Włosi uznali, że chyba czas coś zmienić bo może być źle.


Od 1912 roku włoskie siły zbrojne w Libii powiększono do 100 tys. żołnierzy. Wprowadzono także nowoczesne uzbrojenie - karabiny maszynowe, samochody pancerne, samoloty czy sterowce. Zaczęto stosować rozpoznanie a także uruchomiono politykę represji wobec buntujących się Tuaregów. W rezultacie Włosi zaczęli uzyskiwać znaczną przewagę i mimo pojedynczych zwycięstw tureckich oddziałów sprawa wyniku wojny była przesądzona. Do końca roku cała nadbrzeżna Libia znalazła się w rękach włoskich, co wkrótce potem usankcjonowano traktatem pokojowym. Z dwóch żenujących mocarstw zwyciężyło to, które było lepiej uzbrojone i wykazywało jakiekolwiek zainteresowanie wynikiem wojny.

Na koniec tradycyjnie smaczki:
  • traktat pokojowy nie rozwiązał sprawy Beduinów, którzy nic o nim nie wiedzieli a nawet jeśli wiedzieli, to mieli go gdzieś. Zorganizowany opór trwał do 1931 roku, zaś pojedyncze oddziały partyzanckie walczyły nieprzerwanie do końca II wojny światowej. Wspomina o tym w swojej książce podróżniczej Kazimierz Nowak, którzy w latach 1935 - 36 objechał rowerem Afrykę. To nie żart. :-)
  • w walkach po stronie tureckiej brał udział niejaki Kemal Pasza, na co dowodem jest poniższe zdjęcie.
  • w ramach działań wojennych, Włosi przeprowadzili rajd 5 kutrów torpedowych na Półwysep Dodekanez (w Grecji). Było wiele radości.
  • opisywana wojna w sposób bezpośredni doprowadziła do I wojny bałkańskiej - "Hej, skoro Włochom udało się pokonać Turków, dlaczego nam miałoby nie wyjść?!!?"