sobota, 14 marca 2009

Jaka piękna katastrofa - wojna o niepodległość Grecji cz. II

Pewnego pięknego dnia roku pańskiego 1814-go w mieście Odessa spotkało się trzech Greków, z których jeden okazał się masonem, drugi karbonariuszem, z czego wynika, że trzeci musiał być greckim Żydem, gdyż rowerów w tamtych czasach jeszcze nie wynaleziono. Było nie było, owi trzej amigos (nie wymienimy ich nazwisk, gdyż jeden wkrótce potem zmarł a dwaj pozostali niczego wielkiego w sumie nie dokonali) postanowili założyć tajną organizację, której celem było doprowadzenie do odrodzenia greckiego Bizancjum ze stolicą w Konstantynopolu. Jak na trzech Greków - całkiem sporo.

Efektem spotkania było zawiązanie Przyjaznego Stowarzyszenia (Filiki Eteria), które początkowo było raczej pretekstem do wymykania się ojców - założycieli z domu na spotkania przy szklaneczce czegoś mocniejszego ("Jak możesz, o nierozumna, kazać mi zostawać w domu z tobą i dziećmi gdy wspólnie z Nikolaosem i Manolisem planujemy zmianę porządku świata!") niż realną siłą polityczną. Do 1817 roku Stowarzyszenie liczyło ledwie trzydziestu miłośników trunków konspiratorów, ale w 1818 i kolejnych latach jego liczebność zaczęła gwałtownie rosnąć, głównie za sprawą radykalizacji poglądów greckich elit w kwestii życia pod tureckim butem. Paradoksalnie - na korzyść Stowarzyszenia zadziałała tu także jego dziwaczna struktura organizacyjna. O wszystkim decydowała bowiem tzw. Niewidzialna Władza, przy czym ponieważ nikt do końca nie wiedział kto ją tworzy, szeregowi członkowie wierzyli, że jest to np. car Aleksander i równie znamienite osobistości. Innymi słowy - ruch rozrastał się, bo jego członkowie podbudowani moralnie i ideologicznie twórczością utopionego w Dunaju wieszcza narodowego wierzyli, że są realną siłą polityczną a nie panelem dyskusyjnym.

Sprawy nabrały niesamowitego tempa gdy na czele Stowarzyszenia stanął Aleksander Ypsilantis - grecki oficer, generał-major rosyjskich huzarów oraz osobisty adiutant cara Aleksandra, który z właściwą sobie energią rozpoczął przygotowania do wybuchu powstania. Dla zmylenia przeciwnika, miało ono zacząć się jednak nie w Grecji, a na terenie Mołdawii i Wołoszczyzny. Plan Ypsilantisa był typowo bizantyjski i nie pozbawiony finezji - powstanie miało zacząć się na terenach gdzie nie stacjonowały tureckie wojska. Ponadto, w obu krajach żyło sporo Greków, z których większość była już członkami Stowarzyszenia. Ypsilantis liczył na sprowokowanie Turków do stłumienia buntu, co miało wywołać interwencję Rosji zakończoną odbudową greckiego państwa pod rosyjskim protektoratem. Cwane, prawda?

Aby mieć w ręku jakikolwiek atut militarny, nasz bohater sformował Świętą Drużynę - pierwszą grecką formację zbrojną w tej wojnie. To po lewej to jej sztandar. Ładny, prawda? Na czele Drużyny, Aragorn Ypsilantis w lutym 1821 przekroczył Prut niczym Cezar Rubikon i proklamował wybuch powstania przeciwko Turkom ogłaszając, że niebawem w ślad za nim wkroczy tu Rosja i zrobi Turkom kęsim. Był tylko jeden szkopuł - Rosjanie nic na ten temat nie wiedzieli i co więcej - nie byli specjalnie zainteresowani.

Cała eskapada Świętej Drużyny zakończyła się więc dość żałośnie - 30 tysięcy tureckich żołnierzy wkroczyło na teren dzisiejszej Rumunii i w 3 modlitwy przerobiło greckich rewolucjonistów na gyros i tzatziki. Wyhaftowany na drugiej stronie sztandaru feniks wiele im nie pomógł - nie odrodzili się z popiołów. Sam Ypsilantis wraz z garstką ocalałych uciekł do Austrii, gdzie na wszelki wypadek aresztowano go i zamknięto w twierdzy na najbliższe sześć lat. Tak więc ojczyzna apfelstrudla i aromatycznej kawy po raz kolejny okazała się niezbyt gościnna dla greckich rewolucjonistów.

Koniec części II. W następnym odcinku - Grecy grają, Albańczycy rozdają karty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz