Jak pewnie wszyscy wiemy z nudnych lekcji historii, w 1904 roku zaczęła się wojna rosyjsko-japońska, w której to batiuszka car i jego naród dostali tęgiego łupnia. Japończycy szybko uporali się z rosyjską flotą na Pacyfiku i rozpoczęli oblężenie Port Artur. Car podjął desperacką i szaloną decyzję - wysłać w rejon walk Flotę Bałtycką, w sumie 38 okrętów, z czego kilkanaście w miarę nowych i w miarę zdatnych do użytku. Flota ta w przedziwny sposób opłynęła prawie cały glob aby na końcu polec w bitwie pod Cuszimą. Po drodze jednak przydarzyło jej się sporo absurdalnych rzeczy... Tak oto dochodzimy do sedna naszej opowieści - słynnego incydentu pod Dogger Bank.
Ławica Dogger Bank leży na Morzu Północnym, w połowie drogi między drogi między Anglią a Danią i stanowi częsty rejon wypraw rozmaitych łodzi rybackich. Tak było w 1904 roku, tak jest i dziś. To tak na wszelki wypadek, gdybyście nie wiedzieli.
Ówczesna Flota Bałtycka była absurdalnym połączeniem okrętów z różnych epok, obsadzonych niedoświadczonymi marynarzami i dowodzonych przez niekompetentnych oficerów. Dość powiedzieć, że już podczas rejsu przez Morze Bałtyckie doszło do kilku zderzeń, awarii i pomniejszych incydentów, które w połączeniu z informacjami o tragicznym losie jaki spotkał rosyjską flotę Pacyfiku stwarzały atmosferę pesymizmu, nerwowości i ogólnego chaosu.
Car, w odróżnieniu od Japończyków, wierzył, że Flota Bałtycka jest w stanie odmienić losy wojny. Z tego względu rozkazał wyasygnować wielkie kwoty na zabezpieczenie podróży tych statków na Morze Żółte. Sporo wydano na opłaty portowe, równie dużo na węgiel i zaopatrzenie. Dużą kwotę otrzymała też carska Ochrana, która miała zapewnić informacje o ewentualnym zagrożeniu ze strony Japończyków.
Problem rosyjskiego wywiadu polegał na tym, że nie bardzo miał o czym donosić, ponieważ Japończycy kompletnie zignorowali szaloną rosyjską eskapadę. Z drugiej strony, głupio było wziąć 6 mln rubli w złocie i nie przynieść niczego w zamian... Do Petersburga płynęły więc szeroką rzeką listy rzekomo zwerbowanych agentów, informacje o ruchach japońskich okrętów, które nigdy nie istniały a także dane o planowanym ataku japońskich kutrów torpedowych na Flotę Bałtycką podczas przechodzenia przez cieśniny duńskie lub przez Kanał La Manche. Informacje te docierały też do niedoświadczonych marynarzy i ich oficerów, wprowadzając atmosferę nerwowości i oczekiwania na nieuchronny atak.
W tej sytuacji wystarczył już tylko drobny kamyczek by uruchomić lawinę. 21 października 1904 roku pijany w sztok kapitan rosyjskiego okrętu zaopatrzeniowego "Kamczatka" nadaje w eter wiadomość - "Zostaliśmy zaatakowani przez japońskie torpedowce!" Flotylla przepływa wtedy przez Ławicę Dogger Bank. Ogłaszany jest alarm bojowy, kolejny w ciągu ostatnich kilku dni. Flotylla z wygaszonymi światłami płynie przez ponure i wrogie wody. I nagle... Jest! W świetle księżyca wyraźnie pojawia się sylwetka japońskiego torpedowca, po nim drugiego, trzeciego i kolejnych. Rosjanie po wezwaniu do poddania się otwierają ogień! Po chwili od strony Japończyków również widać strzały. Chaos, zamęt, strach, rozpaczliwa bieganina... Ale udało się, wróg został pokonany! Rosjanie z dumą płyną dalej... i jakże są zdumieni otrzymaną następnego dnia depeszą.
Jak było naprawdę? Rzekomy japoński torpedowiec widziany przez "Kamczatkę" okazał się szwedzkim statkiem handlowym, zaś ostrzelana w nocy japońska flota - grupą angielskich kutrów rybackich. W nierównej walce rosyjskie okręty wystrzeliły kilka tysięcy pocisków, zatapiając jeden kuter i posyłając na drugą stronę trzech brytyjskich rybaków. Dalszych sześciu zostało rannych. W walce zginął też 1 rosyjski pop a 1 marynarz został ranny gdy słynna potem "Aurora" będąc po drugiej stronie flotylli rybackich trawlerów niż reszta Rosjan wystrzeliła swój pocisk w pobliże jednego z rosyjskich pancerników, przez co została wzięta za Japończyka i sama znalazła się pod ogniem.
Rosjanie długo trzymali się wersji z atakiem japońskich torpedowców. Dopiero z pewnym opóźnieniem zdecydowali się wypłacić rybakom odszkodowanie. Mimo to, rząd brytyjski odmówił przepuszczenia "bandy pijanych piratów" przez Kanał Sueski, przez co adm. Rożestwienski zmuszony był szlakiem Vasco da Gamy opłynąć Afrykę. Nieudolna flota swój koniec znalazła pod Cuszimą, ale to już całkiem inna historia.
Generalnie - nie dziwi nas to wszystko. Popatrzcie sami...