sobota, 4 lipca 2009

Greccy dyktatorzy kochają zabłąkane pieski i ich właścicieli


Ci z Was, którzy mniej więcej regularnie odwiedzają ten blog, wiedzą, że nie ma czegoś takiego jak niedorzeczny powód do rozpoczęcia wojny, zmobilizowania armii i odpalenia w kierunku Odwiecznego Wroga wszystkiego co tylko się ma do odpalenia. Weźmy na przykład takich Greków. Obiegowa opinia o nich głosi, że wcale nie kochają swoich domowych zwierzątek i wyrzucają je na ulicę by tam zdechły. To wierutna bzdura! Grecy tak bardzo uwielbiają swoich czworonożnych pupili, że są gotowi zmobilizować dla nich armię i najechać zbrojnie swoich dwunożnych sąsiadów.

22 listopada 1925 roku, zapomniana przez bogów granica grecko - bułgarska gdzieś w górzystej Macedonii. Zapewne jest zimno, zapewne pada. Wspierani przez Bułgarów macedońscy rewolucjoniści z IMRO siedzą w ciepłych chatach i pochrapując śnią o udanych zamachach bombowych i spaleniu ruin Akropolu. Bułgarscy i greccy pogranicznicy łypią na siebie z niechęcią przez zasieki z kolczastego drutu. Nagle od strony greckiego posterunku w kierunku granicy wybiega zabłąkany psiak, za którym biegnie jego właściciel, grecki szeregowy. Obaj przebiegają przez granicę. Ze strony bułgarskiej padają strzały.


Rząd grecki jest oburzony, może dlatego, że składa się głównie z gen. Pangalosa, dyktatora, który już za rok zostanie obalony przez kolejny z wojskowych przewrotów. Pangalosowi przeszkadza niemalże wszystko, włącznie ze zbyt krótkimi sukienkami kobiet, więc na wieść o zastrzeleniu greckiego żołnierza i jego wiernego psa Szarika kipi i bulgocze jak zepsuty samowar. Każe wysłać depeszę, której treść można sprowadzić do następujących punktów:
  1. wy bułgarskie łachudry,
  2. zabiliście nam żołnierza, oficera oraz psa, za co domagamy się zadośćuczynienia,
  3. macie ukarać tych co strzelali i ich dowódców,
  4. macie przeprosić za tą zbrodnię, której dokonaliście,
  5. macie zapłacić sześć milionów drachm odszkodowania (za wszystkie trzy ofiary, hurtowo),
  6. na spełnienie naszych żądań macie 48 godzin, potem użyjemy siły.
Ultimatum było o tyle dziwne, że Grecy nie potrafili podać nazwiska oficera, który rzekomo zginął - prawdopodobnie nic takiego nie miało miejsca, ale za żołnierza i psa nie można byłoby się domagać aż 6 milionów drachm. Nie, nie wiemy co można było kupić za te pieniądze.

Żeby nie pozostać gołosłownym, grecka armia wkroczyła do bułgarskiej Macedonii i podjęła próbę zajęcia miasta Petrich, ale została odparta przez oddziały lokalnych ochotników oraz bojowników z IMRO. Były to mniej więcej takie brodate indywidua jak ten na zdjęciu. Armia bułgarska nie stawiała oporu. W walkach o bezpańskiego psa i grecki honor zginęło ok. 50 osób.


Incydentem zajęła się także Liga Narodów, która kazała Grecji się wycofać i zapłacić symboliczne odszkodowanie za spowodowane zniszczenia. Żeby zamknąć temat, Bułgarzy zdecydowali się przekazać Grekom psie pieniądze, których tamci się domagali. O ile nam wiadomo, środków tych nie przeznaczono na budowę schronisk dla bezdomnych zwierząt, ale to już inna bajka.

Zamiast błyskotliwego morału, zacytujmy ludzi, którzy na codzień zawodowo zajmują się opisywanym przez nas problemem:

"How do you get rid of your rubbish? Dump it outside for the dustman? Take it to the tip? In Greece that's how many people get rid of their unwanted animals. (...) The situation has been described as 'trying to empty an ocean with a teaspoon' , but we believe that every animal spared such suffering worth the effort. Hopefully, in time, the Greek attitude towards animal welfare will improve..."

Sądzę, że nieco wcześniej mój kot Tyfus nauczy się szydełkować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz