Przed wojną USA miały w Trypolitanii swojego przedstawiciela, który nieco orientował się w stosunkach lokalnych. William Eaton, teraz już jako chwilowo bezrobotny eks-konsul i samozwańczy doradca amerykańskiej floty ds. stosunków z ludnością tubylczą, zasugerował poparcie przez Amerykę pretensji do władzy w Trypolitanii zgłaszanych przez Hameta Karamanli, rodzonego brata paszy. Ponieważ ekskonsul był przedsiębiorczy i energiczny a dowództwo floty chwilowo nie miało lepszego pomysłu na wojnę, w maju 1804 roku oddział 10 marines pod wodzą Eatona oraz porucznika Presley'a O'Bannona
Po krótkiej naradzie wojennej ustalono co następuje:
- trzeba przekonać Hameta Karamanli do amerykańskiego planu - to akurat nie stanowiło większego problemu,
- 10 żołnierzy to trochę za mało do prowadzenia poważnej operacji lądowej - postanowiono więc rozejrzeć się za jakimś wsparciem.
Ponieważ realizacja planu trochę trwała, armia ekspedycyjna spędzała czas włócząc się po knajpach, zwiedzając zabytki, podrywając odpłatne portowe panienki i generalnie starając się miło spędzić czas przed zbliżającą się akcją. W tym czasie, ekskonsul rozwiązał oba problemy, rekrutując do armii ekspedycyjnej zarówno kandydata na nowego paszę Trypolitanii, jak i ok. 500 najemników. Przy okazji, mianował się generałem, przeciwko czemu nikt szczególnie nie protestował. Ekspedycję można więc było rozpocząć.
Szybko okazało się, że marsz wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego pod osłoną 3 amerykańskich okrętów trzeba będzie prowadzić w trzech osobnych kolumnach. Najemnicy zostali bowiem zrekrutowani spośród prawosławnych Greków, którzy nie lubili muzułmanów, Arabów, którzy nie ufali innowiercom, oraz Berberów, którzy od tysiąca lat konsekwentnie nie lubili nikogo. Problemy były też z wydawaniem rozkazów, jako, że krnąbrni żołnierze dość słabo posługiwali się językiem Szekspira i Locka. W trakcie paręsetkilometrowego marszu wzdłuż libijskiego wybrzeża, jakimś cudem nie doszło do wyrżnięcia się poszczególnych oddziałów nawzajem. Przy okazji, Trypolitania całkowicie zlekceważyła amerykańskie wojska, co zasadniczo ułatwiło sprawę.
27 kwietnia 1805 roku amerykańskie (w sensie dowództwa) siły inwazyjne podeszły pod Dernę, stolicę Cyrenajki, jednej z trypolitańskich prowincji. Flota rozpoczęła bombardowanie, zaś wojska lądowe rozpoczęły atak - Grecy osobno, muzułmanie osobno. Grekom pod amerykańskim dowództwem jako wzbudzającym większe zaufanie powierzono generalny szturm portu, zaś połączone siły
Ale Yusuf Karamanli nie dawał za wygraną. Na czele posiłków w maju 1805 roku próbował odbić Dernę, lecz po zaciętych walkach został zmuszony do odwrotu. Duża w tym zasługa zaporowego ognia amerykańskiej floty, na którą nie było rady. Bitwa pod Derną była pierwszym amerykańskim zwycięstwem lądowym odniesionym poza terenem USA.
W wyniku odniesionego zwycięstwa, doszło do trzech rzeczy:
- ekskonsul i samozwańczy generał postanowił kontynuować marsz na Trypoli, czego jednak nie udało mu się zrealizować,
- dzielny porucznik O'Bannon (zwany w amerykańskiej historiografii Bohaterem z Derny) otrzymał od przyszłego paszy miecz mamelucki, jako nagrodę za odwagę i poświęcenie w służbie miłującego pokój narodu trypolitańskiego,
- przerażony obecny pasza postanowił czym prędzej zawrzeć z Ameryką pokój, co w sumie miało największe znaczenie dla przyszłego rozwoju wydarzeń.
W efekcie, ku zgryzocie ekskonsula, 10 Marines wycofało się z Derny wraz z mameluckim mieczem, zostawiając najemników i niedoszłego-przyszłego paszę na lodzie. Tak oto narodziła się nowa amerykańska tradycja wojskowa, polegająca na załatwianiu spraw rękami sojuszników, a następnie wystawianiu ich do wiatru gdy stają się zbędni. Tradycja ta jest konsekwentnie podtrzymywana do dziś przez kolejnych prezydentów. Jeśli chodzi o warunki pokojowe, to strony wymieniły jeńców zaś pasza Trypolitanii zobowiązał się więcej amerykańskich statków nie zatapiać. Innymi słowy - pełen sukces.
Wojna, cokolwiek by o niej nie mówić, trwale wpisała się także do historii US Marines.
Po pierwsze - miecz mamelucki w wersji krótkiego paradnego kordu na stałe stał się elementem paradnego munduru oficerów US Marines. Po drugie - w powstałym jakiś czas później hymnie tej formacji wojskowej drugi wers wprost odwołuje się do naszej żenującej kampanii:
From the Halls of Montezuma,
To the shores of Tripoli;
We fight our country's battles
In the air, on land, and sea;
O Halls of Montezuma napiszemy innym razem, też jest to dobra historia. Dla tych, którzy wolą wersję muzyczną hymnu - prosimy bardzo:
Prawda, że fajne? My wolimy jednak wersję z tym tekstem...
From the banks of the river Wear,
To the shores of Sicilly,
We're gonna fight, fight, fight for Sunderland,
To win the football league,
To hell with Man United,
To hell with Liverpool,
We're gonna fight, fight, fight for Sunderland,
To win the football league...
...oraz ten hymn wojskowy - w kontekście tego o czym piszemy jakoś bardziej do nas przemawia (trzeba zrobić głośniej, słabo słychać). Kto nie widział całego filmu ten trąba.
Jako swoiste memento dla całej wojny zacytujmy tekst drugiego z prezentowanych hymnów. Niech to wystarczy za najlepsze z możliwych podsumowań.
We're gathered here with a cross to bear
The bravest men anywhere
That this great land will remain free
God bless the men of the 303
Side by side we know no fear
Our minds are sharp, our eyes are clear
ln the air, on land or on the sea
We're the fightin' men of the 303
Give us this day our daily bread
and leopard skin for our head
Common ground and family
Let's give thanks to the 303
Years from now when we are gone
Our children's kids will hear this song
Think how strong and proud they'll be
Grandpa fought for the 303
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz