niedziela, 2 sierpnia 2009

Guerra di Libia czyli bezpośrednie starcie mocarstw żenujących

Gdyby zadać sobie trud przygotowania hierarchii najbardziej żenujących militarnie krajów przełomu XIX i XX w., na czeleklasyfikacji bezsprzecznie znalazłyby się dwa kraje: Turcja, która miała bogate tradycje ale od czasów Wiednia jakoś tak jej nie wychodziło, oraz Włochy - które tradycji za bardzo nie posiadały a mimo to bardzo nieudolnie starały się jakiś sukces wojskowy odnieść. W bezpośrednim starciu tych dwóch "potęg" minimalnie lepsi okazali się Włosi i o tym będzie ta historia.


Od czasów zjednoczenia Włoch, nowy niby-naród usilnie starał się dorównać innym krajom europejskim w wyścigu za koloniami, bogactwem, prestiżem i chwałą. Wysiłki te z reguły kończyły się uzyskaniem mających niewielkie znaczenie kawałków pustyni (patrz Somalia) lub też ciężkim laniem, jakie oddziałom inwazyjnym spuszczali uzbrojeni w dzidy tubylcy (patrz Etiopia). Zdecydowanie większe sukcesy naród włoski odniósł w tym okresie w kolonizacji Nowego Jorku i innych amerykańskich aglomeracji, przynosząc do Nowego Świata takie wynalazki jak spaghetti, pizza i zorganizowana przestępczość uprawiana przez smutnych panów w ciemnych garniturach.

Na początku XX w. Włosi postanowili odkroić sobie kawałek chylącego się ku upadkowi Imperium Ottomańskiego. Ich wzrok padł na prowincje Trypolitania, Fez i Cyrenajka, tworzące dziś współczesną Libię. Rozpoczęli od sondowania stosunku innych wielkich mocarstw do tego rodzaju podboju, a ponieważ nikt za bardzo nie zgłaszał pretensji do tej części Afryki, grzecznie poprosili rząd turecki o przekazanie im kontroli nad rzeczonymi prowincjami. Ponieważ Turcy stanowczo odmówili, rozpoczęto przygotowania do inwazji, którym towarzyszyła zmasowana kampania informująca Włochów o tym jaka fajna jest Libia i jak dobrze będzie ją mieć. Przeciwko zbliżającej się wojnie głośno protestowali włoscy socjaliści, wśród nich także znany orędownik pokoju i przeciwnik militaryzmu - Benito Mussolini.

W ramach przygotowań do wojny Włosi nie zrobili nic. Nie mieli map Libii, nie wiedzieli kto mieszka w Libii, nie wiedzieli ilu tureckich żołnierzy tam stacjonuje, nie znali lokalizacji źródeł wody. Wiedzieli jedynie, że Libia jest "bogata w minerały i wodę" oraz, że stacjonuje tam "nie więcej niż 4000 Turków". Wiedzieli to z gazet. Wojna miała być spacerkiem i w takich właśnie radosnych nastrojach Włosi ją rozpoczęli.

28 września 1911 w porcie Tripoli pojawiła się włoska flota inwazyjna, która stacjonowała na redzie do 3 października nie robiąc nic. Wtedy to Włosi zdecydowali, że skoro już są, to może postrzelają trochę do portu a następnie wysadzą trochę marynarzy na brzeg. Jedno i drugie udało się zrobić, tak oto rozpoczęła się wojna. Głównym problemem Turków był brak poważnych sił w regionie połączony z brakiem realnego zainteresowania rządu obroną tych prowincji. Tureccy oficerowie, którzy chcieli się bić z Włochami, musieli samodzielnie przedostawać się do Libii podróżując incognito przez Europę, niekiedy nawet na włoskich statkach. Koszty podróży nie były refundowane. Mimo to, wojna spacerkiem nie była.



10 października Włosi wysadzili na brzeg 20 tys. regularnych żołnierzy, których wysłano w losowych kierunkach w celu zajęcia rozmaitych strategicznie ważnych miejscowości. Średnio zadbano przy tym o zaopatrzenie ich w cokolwiek - wszak w Libii mnóstwo było wody i minerałów. W tym samym czasie nielicznym tureckim oficerom udało się poderwać do walki 20 tys. arabskich koczowników, którzy od czasów Mahometa nieprzerwanie nie lubili obcych, w tym zwłaszcza nie będących ich braćmi w islamie. Na efekty nie trzeba było długo czekać - już 23 października włoskie oddziały wokół Tripoli zostały otoczone przez "rodzimą" kawalerię, po czym większa część Włochów zginęła lub dostała się do niewoli. Włosi uznali, że chyba czas coś zmienić bo może być źle.


Od 1912 roku włoskie siły zbrojne w Libii powiększono do 100 tys. żołnierzy. Wprowadzono także nowoczesne uzbrojenie - karabiny maszynowe, samochody pancerne, samoloty czy sterowce. Zaczęto stosować rozpoznanie a także uruchomiono politykę represji wobec buntujących się Tuaregów. W rezultacie Włosi zaczęli uzyskiwać znaczną przewagę i mimo pojedynczych zwycięstw tureckich oddziałów sprawa wyniku wojny była przesądzona. Do końca roku cała nadbrzeżna Libia znalazła się w rękach włoskich, co wkrótce potem usankcjonowano traktatem pokojowym. Z dwóch żenujących mocarstw zwyciężyło to, które było lepiej uzbrojone i wykazywało jakiekolwiek zainteresowanie wynikiem wojny.

Na koniec tradycyjnie smaczki:
  • traktat pokojowy nie rozwiązał sprawy Beduinów, którzy nic o nim nie wiedzieli a nawet jeśli wiedzieli, to mieli go gdzieś. Zorganizowany opór trwał do 1931 roku, zaś pojedyncze oddziały partyzanckie walczyły nieprzerwanie do końca II wojny światowej. Wspomina o tym w swojej książce podróżniczej Kazimierz Nowak, którzy w latach 1935 - 36 objechał rowerem Afrykę. To nie żart. :-)
  • w walkach po stronie tureckiej brał udział niejaki Kemal Pasza, na co dowodem jest poniższe zdjęcie.
  • w ramach działań wojennych, Włosi przeprowadzili rajd 5 kutrów torpedowych na Półwysep Dodekanez (w Grecji). Było wiele radości.
  • opisywana wojna w sposób bezpośredni doprowadziła do I wojny bałkańskiej - "Hej, skoro Włochom udało się pokonać Turków, dlaczego nam miałoby nie wyjść?!!?"

1 komentarz: