piątek, 17 kwietnia 2009

Prawie jak Skylla i Charybda czyli najdłuższa wojna nowożytnej Europy

Nikt nie lubi wojen, dlatego zwykle trwają one możliwie krótko. Na wojnie można zginąć, można zostać rannym, można się też pobrudzić, więc w sumie wojna to nic fajnego, nawet jeśli w jej trakcie można poderwać jakąś egzotyczną panienkę i wrócić do domu z ciekawą chorobą weneryczną. Nie wiemy dokładnie jakie motywy kierowały stronami toczącymi tą wojnę, wedle naszej wiedzy najdłuższą w historii Europy, ale mamy nadzieję, że nasi bohaterowie nie zmarli na syfilis a panienki okazały się wystarczająco fajne i egzotyczne.

Pomiędzy 1642 a 1652 w Anglii trwała wojna domowa pomiędzy rojalistami a zwolennikami republiki i reform, pod przywództwem Olivera Cromwella. Znacie pewnie tą historię, więc nie będziemy jej opisywać zbyt szeroko. Powiemy tylko jak się skończyła, cytując jedną z piosenek Monty Pythona:
...and the king lost his head
silly thing - stupid king...

Było nie było, sojusznikiem Cromwella w wojnie z rojalistami byli Holendrzy. Ich flota handlowa ponosiła spore straty ze strony rojalistów, których ostatnim bastionem po wyparciu z Old England były Wyspy Scilly. Fajna i kolorowa flaga tego terytorium otwiera nasz dzisiejszy artykuł.

Gdyby ktoś nie wiedział - wyspy leżą tu (to różowe to Kornwalia).



W marcu 1651 roku, gdy wspomniane wyspy były ostatnim bastionem zwolenników Stuartów, do obozu rojalistów przybył holenderski admirał Maarten Harpertszoon Tromp, żądając reparacji za zatopione przez nich holenderskie okręty. Ponieważ w owym czasie ci, którzy jeszcze z jakiegoś powodu popierali króla Jakuba, byli zainteresowani raczej szukaniem sobie miłych i przytulnych miejsc na emigracji, admirał został wysłuchany lecz jego słowa kompletnie zignorowano. W efekcie, rozsierdzony poseł-lecz-nie-dyplomata wyrzucił z siebie znamienne słowa: "W takim razie wypowiadamy wam wojnę!"

W trzy miesiące potem rojaliści zostali pokonani a wyspy zdobyte przez Cromwella. Tym niemniej, w sensie formalnym pokój między Wyspami Scilly a Holandią nigdy nie został zawarty. Wojna trwała więc w najlepsze.

Po 335 latach zaciętych zmagań na lądzie, morzu i w powietrzu, podczas których nie wystrzelono ani jednego pocisku i w ogóle nie zrobiono absolutnie nic , lokalny historyk i regionalista z Wysp Scilly napisał list do ambasady Holandii w Londynie, prosząc w imieniu mieszkańców wysp o zawarcie traktatu pokojowego. Po chwili konsternacji holenderskie MSZ pogrzebało w archiwach i ze zdumieniem złapało się za głowę - faktycznie panowie, mamy wojnę. W efekcie, 17 kwietnia 1986 roku holenderski ambasador pofatygował się na wyspy aby uroczyście podpisać traktat pokojowy.

Nie wiemy jak mieszkańcy tych kilku wysepek przetrzymali 335 lat strachu i niepewności, ale z całą stanowczością możemy powiedzieć jedno - gdyby najechali Holandię, to dopiero byłoby coś!

2 komentarze:

  1. trzeba przyznać, że wyspa Scilly ma lepszą obronę niż AC Milan z najlepszych lat. Tyle lat wojny bez utraty jednego człowieka! Szacun.

    OdpowiedzUsuń
  2. A Holandia za to tradycyjnie zawodzi na dużych imprezach. lol

    OdpowiedzUsuń