czwartek, 2 kwietnia 2009

Ojcowie założyciele kontra bracia piraci - cz. I


W 1798 roku Napoleon Bonaparte w trakcie wakacyjnej podróży do Egiptu zrobił światu psikus, znikając z mapy Zakon Kawalerów Maltańskich - przeżytek epoki średniowiecznej, zbyteczny w czasach rozumu, pieniądza, broni palnej i gilotyny. Jak się wkrótce miało okazać, brak średniowiecznej skamieliny najmocniej mieli odczuć... Amerykanie, wchodzący właśnie w okres zwany "epoką dobrego samopoczucia".

Bez sensu? Tylko z pozoru. Kawalerowie Maltańscy przez ostatnie 350 lat dość skutecznie powstrzymywali grabieżcze zapędy krajów Maghrebu, trudniących się głównie piractwem oraz związanym z tym handlem niewolnikami. Możecie nazwać to centralnie planowaną gospodarką monokulturową, która po likwidacji Zakonu weszła właśnie w fazę dynamicznego rozwoju. Ponieważ kraje europejskie akurat toczyły wojnę którejśtam koalicji z rewolucyjną i bezbożną Francją, opłacały się piratom aby mieć od nich na chwilę święty spokój.

Amerykanie początkowo postępowali dokładnie tak samo, tyle, że dla nich wydatki związane z płaceniem haraczu arabskim terrorystom (ha ha - musieliśmy to tak napisać!) stanowiły pokaźny uszczerbek w budżecie (ok. 2-5%). Mówimy o czasach, w których Kongres ani prezydent nie mieli prawa nakładania podatków bez zgody legislatur stanowych, które z reguły zgodnie nakazywały im iść i się gonić. Armia USA liczyła wówczas całe 700 osób.

Próbując rozwiązać spór polubownie, do Trypolitanii wysłano poselstwo. Na złożoną propozycję rezygnacji z haraczu lub chociaż jego obniżenia, usłyszało ono z grubsza następującą odpowiedź:
- jesteście niewiernymi a prawowierni muzułmanie mają prawo grabić niewiernych na morzu, lądzie i nawet w powietrzu,
- będziecie płacić nam haracz gdyż jesteśmy wielcy, groźni i przerażający zaś nasza flota z radością złupi wasze statki handlowe a wasze kobiety sprzeda w niewolę do Czadu,
- gońcie się, o nieznający naszego wspaniałego alfabetu dziwni ludzie o trudnych do wymówienia imionach,
- Allah akbar.


Póki u władzy byli federaliści, sprawę haraczu i zbójeckich państw Maghrebu odłożono ad acta. Sytuacja zmieniła się gdy do władzy doszedł Jefferson, który pośród wielu innych zasad wyznawał tą, że z terrorystami się nie negocjuje. Gdy w 1801 roku zdecydował, że Stany nie zapłacą Trypolitanii należnego haraczu, zdenerwowany pasza Yussif Karamanli postanowił wypowiedzieć Ameryce wojnę. Ponieważ średnio orientował się gdzie leżą Stany Zjednoczone i nie chciało mu się za bardzo pisać do Jeffersona listów, nakazał ściąć maszty z flagami USA przed konsulatami w Algierze, Tunisie i Tripoli. Wojna w pewnym sensie wybuchła.

Zdaniem ekipy Wojny o Ciacho, wojny w zasadzie nie byłoby widać gdyby nie poczynania Amerykanów. Pasza był kiepski z geografii, nie miał zamiaru palić Waszyngtonu ani pustoszyć wybrzeży Wirginii, więc jedynym oprócz likwidacji amerykańskich konsulatów dowodem na to, że wojna się toczy, były napady na statki handlowe, które przed wojną i tak miały miejsce. Jefferson postanowił jednak rzecz raz na zawsze zakończyć, wysyłając na Morze Śródziemne całą amerykańską flotę wojenną w liczbie 8 okrętów celem przeprowadzenia blokady morskiej państw zbójeckich, posłania na dno wszystkiego co będzie można posłać i tym podobne.

Już w sierpniu 1801 statek USS Enterprise zatopił trypolitański okręt Tripoli, co nie powinno dziwić zważywszy, że dysponował bronią kosmiczną, mógł teleportować załogę i robić masę innych rzeczy, które widzieliście w telewizji. Tak poważnie - blokada trwała od 1801 do samego końca wojny (1805), przy czym największym sukcesem amerykańskich operacji morskich było spalenie USS Philadelphia, który osiadł na mieliźnie. Chodziło zasadniczo o to, żeby nowoczesny statek nie wpadł w ręce wroga, co mogłoby znacząco przechylić szalę zwycięstwa na korzyść Arabów. Znacznie lepiej udały się działania lądowe (tak - były takie!), o czym w następnym odcinku.

Jako ciekawostkę dodajmy, że w prowadzeniu blokady Amerykanów wspierali Szwedzi (chyba jedyny raz w historii), którym jednak udało się uniknąć wpakowania swoich okrętów na mieliznę. Szwedzi podobnie jak Amerykanie haraczu Arabom płacić nie chcieli. Ponieważ w czasie tej wojny nie spalili ani jednego własnego okrętu, nie zyskali chwały ni bohaterów narodowych. Nie lubimy ich za to szalenie.

Dowódca USS Philadelphia był albo wyjątkowym pechowcem, albo skończonym idiotą, gdyż nie pierwszy raz w tej kampanii wystawiał Amerykę na pośmiewisko całego świata. W 1800 podczas przewożenia haraczu dla paszy Trypolitanii dość niefrasobliwie zakotwiczył okręt w polu rażenia wszystkich dział jakimi tylko pasza dysponował, więc trudno było mu odmówić prośbie tego władcy dotyczącej wywieszenia na okręcie jego własnej flagi oraz przewiezienia trypolitańskiego ambasadora do Stambułu. Z kolei Stephen Decatur, który dowodził operacją spalenia USS Philadelphia został okrzyknięty bohaterem narodowym.

Rudy 2008-05-29:
Gurek, nie ma co się spinać, lepiej jest coś spalić...


Koniec części I. W kolejnym odcinku - szalona epopeja przedsiębiorczego eks-konsula, 10 US Marines przeciw Arabom, bezimienni najemnicy oraz miecz mamelucki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz