
W 1798 roku Napoleon Bonaparte w trakcie wakacyjnej podróży do Egiptu zrobił światu psikus, znikając z mapy Zakon Kawalerów Maltańskich - przeżytek epoki średniowiecznej, zbyteczny w czasach rozumu, pieniądza, broni palnej i gilotyny. Jak się wkrótce miało okazać, brak średniowiecznej skamieliny najmocniej mieli odczuć... Amerykanie, wchodzący właśnie w okres zwany "epoką dobrego samopoczucia".
Bez sensu? Tylko z pozoru. Kawalerowie Maltańscy przez ostatnie 350 lat dość skutecznie powstrzymywali grabieżcze zapędy krajów Maghrebu, trudniących się głównie piractwem oraz związanym z tym handlem niewolnikami. Możecie nazwać to centralnie planowaną gospodarką monokulturową, która po likwidacji Zakonu weszła właśnie w fazę dynamicznego rozwoju. Ponieważ kraje europejskie akurat toczyły wojnę którejśtam koalicji z rewolucyjną i bezbożną Francją, opłacały się piratom aby mieć od nich na chwilę święty spokój.
Amerykanie początkowo postępowali dokładnie tak samo, tyle, że dla nich wydatki związane z płaceniem haraczu arabskim terrorystom (ha ha - musieliśmy to tak napisać!) stanowiły pokaźny uszczerbek w budżecie (ok. 2-5%). Mówimy o czasach, w których Kongres ani prezydent nie mieli prawa nakładania podatków bez zgody legislatur stanowych, które z reguły zgodnie nakazywały im iść i się gonić. Armia USA liczyła wówczas całe 700 osób.
Próbując rozwiązać spór polubownie, do Trypolitanii wysłano poselstwo. Na złożoną propozycję rezygnacji z haraczu lub chociaż jego obniżenia, usłyszało ono z grubsza następującą odpowiedź:
- jesteście niewiernymi a prawowierni muzułmanie mają prawo grabić niewiernych na morzu, lądzie i nawet w powietrzu,
- będziecie płacić nam haracz gdyż jesteśmy wielcy, groźni i przerażający zaś nasza flota z radością złupi wasze statki handlowe a wasze kobiety sprzeda w niewolę do Czadu,
- gońcie się, o nieznający naszego wspaniałego alfabetu dziwni ludzie o trudnych do wymówienia imionach,
- Allah akbar.

Zdaniem ekipy Wojny o Ciacho, wojny w zasadzie nie byłoby widać gdyby nie poczynania Amerykanów. Pasza był kiepski z geografii, nie miał zamiaru palić Waszyngtonu ani pustoszyć wybrzeży Wirginii, więc jedynym oprócz likwidacji amerykańskich konsulatów dowodem na to, że wojna się toczy, były napady na statki handlowe, które przed wojną i tak miały miejsce. Jefferson postanowił jednak rzecz raz na zawsze zakończyć, wysyłając na Morze Śródziemne całą amerykańską flotę wojenną w liczbie 8 okrętów celem przeprowadzenia blokady morskiej państw zbójeckich, posłania na dno wszystkiego co będzie można posłać i tym podobne.

Jako ciekawostkę dodajmy, że w prowadzeniu blokady Amerykanów wspierali Szwedzi (chyba jedyny raz w historii), którym jednak udało się uniknąć wpakowania swoich okrętów na mieliznę. Szwedzi podobnie jak Amerykanie haraczu Arabom płacić nie chcieli. Ponieważ w czasie tej wojny nie spalili ani jednego własnego okrętu, nie zyskali chwały ni bohaterów narodowych. Nie lubimy ich za to szalenie.

Rudy 2008-05-29:
Gurek, nie ma co się spinać, lepiej jest coś spalić...
Koniec części I. W kolejnym odcinku - szalona epopeja przedsiębiorczego eks-konsula, 10 US Marines przeciw Arabom, bezimienni najemnicy oraz miecz mamelucki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz