niedziela, 19 kwietnia 2009

Hayes Pond - ostatnia bitwa plemienia Lumbee


Indianie z plemienia Lumbee wywodzą się z grupy plemion Siuksów i od niepamiętnych czasów zamieszkują obszar dzisiejszego stanu Północna Karolina (tuż przy granicy z Karoliną Południową). Plemię, oficjalnie uznane przez rząd USA pod koniec XIX wieku, liczy około 40 tys. osób, ma swoje logo i stronę internetową, którą zapewne administruje wódz, szaman albo ktoś w tym rodzaju. Generalnie całej naszej ekipie bardzo się to plemię podoba i wystąpiliśmy już o honorowe członkostwo.

Czy dalibyście wiarę, że tereny zamieszkiwane przez Lumbee aż do lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia stanowiły coś w rodzaju Dzikiego Zachodu, tyle, że w skali mikro i zlokalizowanego w zupełnie innym miejscu Ameryki?

Historia zaczyna się klasycznie, jak w jugosłowiańsko-niemieckiej superprodukcji o Winnetou i jego germańskim przyjacielu - mamy oto spokojnie żyjących sobie Indian, na których postanawiają napaść Bardzo Źli Biali. Tyle tylko, że akcja dzieje się w 1958 roku, Indianie mają samochody, domy i na pozór niczym nie różnią się od innych Amerykanów, zaś czarne charaktery to nie Jesse James z kolegami tylko lokalni miłośnicy palenia krzyży i nocnych rajdów w prześcieradle na głowie przez pola bawełny. Nie, nie mylicie się - chodzi o Niewidzialne Królestwo Ku Klux Klan.


Wielkim Smokiem KKK na terenie obu Karolin był niejaki James W. "Catfish" Cole, jeden z najbardziej żenujących dowódców jakich mieliśmy okazję gościć na naszym blogu. Aspiracje wodzowskie i styl bycia rodem z konfederackiej kawalerii harmonijnie łączył z inteligencją pociągowego muła i zerowymi zdolnościami organizacyjnymi. Wszystko to w krótkim czasie miało doprowadzić Klan do upadku, ale nie uprzedzajmy faktów.

Bezpośrednią przyczyną wybuchu konfliktu pomiędzy Klanem a Indianami Lumbee była chęć odbudowania przez Wielkiego Smoka swojego prestiżu, który stracił po nieudanej próbie zlinczowania jednego z działaczy NAACP. Planując tą "operację" Cole zignorował bowiem fakt, że ów działacz był strzeżony przez dobrze uzbrojoną i umocnioną grupę czarnoskórych weteranów II wojny światowej. W sumie drobiazg... większość napastników w prześcieradłach atak przeżyła.

Przygotowując opinię publiczną do nadciągającego konfliktu, nasz Wielki Smoczek rozpętał w lokalnych mediach iście hitlerowską kampanię oszczerstw wobec Indian, nazywając ich dzikusami, oskarżając o "brukanie rasy", "włóczęgostwo" i tym podobne bzdury. Naszym zdaniem, mógł jeszcze przebrać kilku swoich chłopaków w pióropusze, wyposażyć w tomahawki (nie, nie chodzi nam o rakiety) i napaść na jakąś radiostację. Było nie było, na początku stycznia 1958 Cole zapowiedział w gazetach, że "zgromadzi 5 000 Klansmenów, spali parę krzyży i pokaże dzikusom gdzie jest ich miejsce".

Indianie potraktowali groźby poważnie i zgodnie z kilkusetletnią tradycją Siuksów rozpoczęli przygotowania wojenne. Nie wiemy czy pomalowali twarze w barwy wojenne, ale dzięki swoim zwiadowcom ustalili położenie punktu zbornego oddziałów KKK oraz datę i godzinę ataku. Rajd miał się rozpocząć 18 stycznia 1958 roku nad Hayes Pond, w Północnej Karolinie.

Plan wojenny Wielkiego Smoka Cole'a odzwierciadlał z grubsza iloraz jego inteligencji i był następujący:

1. zebrać armię inwazyjną wraz z rodzinami na uroczystej odprawie nad Hayes Pond,
2. trochę wypić, pożartować, pogadać z sąsiadami, przebrać się w białe prześcieradła,
3. najechać terytorium Indian Lumbee,
4. spalić parę krzyży, postrzelać w powietrze (albo i nie) a potem się zobaczy.

Cole liczył na 5000 ochotników, więc srodze się zawiódł gdy na miejscu o umówionej godzinie stawiło się zaledwie 50 Klansmenów. Reszta zapewne zamierzała przysłać zwolnienia lekarskie albo coś w tym rodzaju. Wielki Smok postanowił jednak zrobić dobrą minę do złej gry i kontynuował przygotowania do rajdu. W tym samym czasie około 500 dobrze uzbrojonych Indian Lumbee zakradło się w pobliże niczego nie spodziewających się członków KKK, otoczyło ich z trzech stron i na dany przez wodza sygnał otworzyło ogień.

Sądzimy, że atak mógł wyglądać mniej więcej tak:



albo też tak:



Od masakry członków Klanu ocalił jedynie fakt, że Indianie postanowili przestrzegać prawa stanowego oraz nie chcieli zrobić krzywdy kobietom i dzieciom, które przybyły aby zgodnie z południową tradycją pożegnać swych mężów i ojców wyruszających w bój. W efekcie, tylko 5 Klansmenów zostało rannych zaś reszta salwowała się ucieczką na pobliskie bagna. Lumbee poszli za ciosem, bez walki opanowali wrogi obóz wraz z kobietami i dziećmi a następnie spalili pozostawione przez uciekinierów emblematy KKK, aż do rana śpiewając i tańcząc wokół wielkiego ogniska.

Władze stanowe i federalne przezornie nie interweniowały.


W wyniku tej prawdopodobnie ostatniej bitwy z udziałem północnoamerykańskich Indian, gazety z całych Stanów obśmiały Klan i jego poczynania, doprowadzając w ten sposób do faktycznego upadku tej organizacji w obu Karolinach. Indianie Lumbee wzbogacili się o święto, które dumnie obchodzą po dziś dzień, zaś niesławny Wielki Smok Cole został skazany na dwa lata więzienia za przygotowywanie zamieszek.

Tak kończą wszyscy, którzy zadzierają z Indianami.
HOWGH!!!

2 komentarze:

  1. jedno ale:
    "Ale westerny zwykle zaczynały się od rzezi niewinnych osadników przez złych indian!"

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy jesteście defetystą, Borsuuk?

    OdpowiedzUsuń