niedziela, 29 marca 2009

Operetkowa wojna króla Gustawa III

Gustaw III, w latach 1771-1792 król Szwecji, był postacią, której całe życie nieodmiennie było związane z teatrem. Nie przecierajcie oczu - napisaliśmy dokładnie to co się Wam wydaje. Z teatrem. Nie wierzycie - to czytajcie dalej. Będzie śmiesznie.

Najbardziej oczywisty związek pomiędzy królem a teatrem jaki możemy wskazać to fakt ufundowania przez niego Królewskiej Opery Szwedzkiej, Królewskiego Teatru Dramatycznego oraz Królewskiego Szwedzkiego Baletu, ale zupełnie nie o to nam chodzi. Mamy raczej na myśli fakt, że cały życiorys Gustawa III to seria zdarzeń, które spokojnie mogłyby stanowić kanwę scenariusza do różnego typu form scenicznych, od dramatu szekspirowskiego po wodewil.

Już najmłodsze lata życia naszego bohatera upłynęły pod znakiem wewnętrznego, antycznego wręcz rozdarcia pomiędzy oświeceniowymi i republikańskimi naukami narzuconych mu przez parlament mądrych guwernerów a przekonaniem o konieczności budowania silnej władzy królewskiej, jakie sączyła mu do ucha jego toksyczna i destrukcyjna matka.

W efekcie, młody monarcha został ukształtowany z jednej strony przez ludzi mądrych, którymi zgodnie z wolą matki gardził, z drugiej zaś - przez ambitną i dominującą matkę, której zgodnie z radami guwernerów nie ufał.

Już w rok po objęciu władzy, bo w 1772, w iście szekspirowskim stylu obalił monarchię parlamentarną, rozbijając przy pomocy wiernych mu wojsk stronników republikańskich stronnictw Czapek i Kapeluszy. Niestety nie wiemy co dokładnie nosili na głowach zwolennicy Gustawa. Wśród naszych typów pojawiły się między innymi: cieplutkie i milusie żółto - niebieskie czapeczki z rogami łosia i napisem SVERIGE oraz hełmy Wikingów.

Decydując się na wypowiedzenie w roku 1788 wojny Rosji, Gustaw przeszedł ze sfery dramatu historycznego w groteskę i kabaret. Co w zasadzie pchnęło naszego bohatera do tego rodzaju kroku? Po pierwsze, król widział siebie jako następcę Gustawa Adolfa i chciał w boju udowodnić iż jest godny nosić imię swego walecznego praprzodka. Po drugie, Gustaw III pragnął poszerzyć granice swego państwa o Norwegię, czemu sprzeciwiała się Rosja. Po trzecie i dla nas najważniejsze - chciał zjednoczyć wokół siebie cały niezadowolony z jego rządów naród dzięki szybkiej i zwycięskiej wojnie.

Jeśli możemy to skomentować - wyrażenia "wypowiedzieć wojnę Rosji" oraz "szybka i zwycięska kampania" pasują do siebie tak dobrze jak nie przymierzając "Somalia" i "stabilność polityczna" albo "Albania" i "tradycje demokratyczne".

Większa część narodu szwedzkiego myślała najwyraźniej dość podobnie do nas, gdyż wedle oficjalnej propagandy "wojna miała typowo defensywny charakter". Jej bezpośrednią przyczyną był tzw. incydent w Puumala. 27 czerwca 1788 grupa szwedzkich żołnierzy przebranych w uszyte na polecenie króla (w teatralnej szwalni) rosyjskie mundury paradne zaatakowała (już całkiem na serio) radiostację w Gliwicach posterunki graniczne strzeżone przez szwedzkich żołnierzy, dla odmiany w szwedzkich mundurach. Pretekst do wojny był, można było zaczynać. No to zaczęli...

Szwedzki plan wojenny był prosty - zdobyć Sankt Petersburg i podpisać pokój wykorzystując zaangażowanie Rosji w wojnie z Turcją. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Armia przebijająca się ku carskiej stolicy drogą lądową została zatrzymana, główna część floty wraz z armią desantową - zmuszona do odwrotu (bitwa pod Hogland - lipiec 1788), zaś flota przybrzeżna wioząca desant wzdłuż południowego wybrzeża Finlandii - doszczętnie rozbita (pierwsza bitwa pod Svensksund - sierpień 1789). Co ciekawe, Rosjanami dowodzili admirałowie o czysto słowiańskich nazwiskach takich jak Grieg oraz Nassau-Siegen.

Mimo to król Gustaw nie zamierzał łatwo zrezygnować z szybkiej i zwycięskiej wojny. W 1790 roku wpadł na pomysł nowatorski i genialny - otóż należy ponownie zaatakować carską stolicę! Wśród części szwedzkich oficerów, którzy niczego nowatorskiego w tym planie nie widzieli, wybuchł bunt, który jednak był równie nieudolny jak prowadzone przez Szwedów działania wojenne. Kampanię podjęto na nowo - z jeszcze gorszym skutkiem niż poprzednio. Szwedzka flota inwazyjna została na przeszło miesiąc zablokowana przez Rosjan, podczas bezładnego odwrotu tracąc wiele ze swych okrętów. I gdy wydawało się już, że Rosjanie wylądują w Szwecji i wygrają tą głupawą wojnę, Szwedzi się pozbierali i w drugiej bitwie pod Svensksund (9 lipca 1790) doszczętnie rozbili rosyjską flotę bałtycką.

Było to największe, choć całkowicie pozbawione znaczenia i sensu, zwycięstwo szwedzkiej floty nad kimkolwiek i kiedykolwiek.

W efekcie, prawie każdy dostał to czego chciał. Rosjanie ucieszyli się z rychłego zawarcia pokoju, ponieważ cała wojna była dla nich jakimś totalnym nieporozumieniem. Nie uzyskali natomiast racjonalnej odpowiedzi na pytanie: "Po jaką cholerę Szwedzi w ogóle tę wojnę zaczęli?" Szwedzi ucieszyli się, bo wojny nie przegrali. Król Gustaw również się ucieszył, gdyż uzyskał swoją upragnioną chwałę wojenną oraz piękny pomnik wystawiony jakiś czas później. Niezadowoleni byli jedynie powieszeni uczestnicy oficerskiego buntu, ale ich nikt o zdanie nie pytał.

Traktat pokojowy oczywiście nic nowego nie wnosił, ale w sumie dlaczego miałby? Przecież tak naprawdę w tym wszystkim chodziło tylko i wyłącznie o show...

Król Gustaw III pozostał showmanem aż do końca. Zginął w wyniku zamachu przeprowadzonego 16 marca 1792 podczas balu maskowego w operze. Jego śmierć została potem uwieczniona w utworze Verdiego pod tytułem "Bal Maskowy".

środa, 25 marca 2009

Rule Brittania? Wojna o ucho Jenkinsa - cz. III

Jak już wcześniej napisaliśmy, Wielka Wielka "Rządź na Morzu" Brytania odniosła dotychczas dwa żenujące imponujące zwycięstwa. Jednak w pewnym momencie dowódcy brytyjscy postanowili podnieść wskaźnik żenady w tej wojnie (zapewne z myślą o nas i naszym blogu), co ekipa Wojny o Ciacho skwapliwie i nie bez złośliwej satysfakcji odnotowała.

Mieszkańcy brytyjskich kolonii w Ameryce Płn. postanowili tak samo jak inni obywatele Imperium, W Którym Słońce Nigdy Nie Zachodzi Chyba Że Akurat Jest Zaćmienie dostać swój kawałek tortu z napisem "chwała wojenna". W tym celu, założyciel kolonii w Georgii niejaki James Oglethorpe (to ten brzydki pan z wyłupiastymi oczami z obrazka obok) w 1840 zmobilizował kolonistów i przy dźwięku werbli i piszczałek wyruszył aby zdobyć St. Augustine - jeden z ważniejszych hiszpańskich portów na Florydzie.

Ta eskapada to nie była poranna wyprawa po kefir gdy boli głowa i chce się pić. Miasto było porządnie umocnione, zaś siła ofensywna kolonistów, co tu dużo mówić - nędzna. Koloniści prawie zdobyli miasto i całą Florydę. Tak po prawdzie, to sporo im zabrakło. W zasadzie to oblężenie było totalnym nieporozumieniem, którego ukoronowaniem było wzięcie do niewoli przez oblężonych (akurat zrobili wycieczkę) całego regimentu wojsk kolonialnych, który spał sobie w najlepsze. Mieszkańcy Georgii (ale nie Gruzini, ci by nie odpuścili) uciekali z niegościnnej Florydy jak niepyszni, ścigani przez zmutowane krokodyle obelgi wygłaszane z lekkim kastylijskim akcentem.

Dla porządku dodajmy, że dokonana w dwa lata później przez Hiszpanów próba zdobycia Georgii zakończyła się, podobnie jak w przypadku Florydy, prawie zajęciem kolonii. Czy widzicie nasz szyderczy uśmiech?

Kulminacją absurdów była przeprowadzona w 1741 brytyjska operacja lądowo-morska, której celem było zajęcie miasta Cartagena de Indias (obecnie Cartagena, w Kolumbii), jednego z trzech głównych portów (obok zdobytego wcześniej Porto Bello oraz Vera Cruz w Meksyku), przez które bogactwa Nowego Świata płynęły do Hiszpanii szerokim strumieniem.

Rzecz jasna, operacją chciał dowodzić nasz dobry znajomy "Stary Grog" Vernon, lecz Londyn wyznaczył na głównodowodzącego niejakiego lorda Cathcarta, który zmarł w trakcie podróży z Anglii na Morze Karaibskie. W zaistniałej sytuacji, "Stary Grog" poniekąd przywłaszczył sobie dowództwo, skutecznie zrażając do siebie wszystkich wyższych rangą oficerów o jakichkolwiek aspiracjach.

Zdaniem ekipy Wojny o Ciacho, samo przywłaszczenie sobie praw głównodowodzącego nie jest niczym złym, pod warunkiem, że inni się temu podporządkują oraz że umie się dowodzić. W tym przypadku nie zaszła żadna z wymienionych okoliczności...

Brytyjczyków było bardzo dużo, prawie 27 tysięcy na 186 statkach wyposażonych łącznie w 2000 dział. Hiszpańska załoga liczyła łącznie 3000 żołnierzy oraz 600 indiańskich łuczników. Można więc stwierdzić, że na jedną angielską armatę przypadało 1 i 1/3 hiszpańskiego żołnierza. Cytując inny, równie fajny blog:

Gurek 20:06:54
no nie mógł tego nie strzelić

Tomalski 20:07:09
mógł
uwierz mi, że mógł :-)


Mógł nie strzelić i nie strzelił. Brytyjczycy nie byli w żaden sposób dowodzeni, Hiszpanie walczyli jak wściekłe psy, Indianie nie wiedzieli co się dzieje i skąd tyle huku, a dzieła zniszczenia dopełniły żółta febra i dezynteria, które zdziesiątkowały brytyjskich żołnierzy. Podsumujmy krótko - po 67 dniach "Stary Grog" odstąpił od oblężenia, tracąc bagatela 18 000 żołnierzy i 50 statków. A teraz czas na smaczki...

Smaczek numer jeden
- po zdobyciu jednego z wielu fortów otaczających miasto, Vernon wysłał do Londynu statek pocztowy z informacją, że Cartagena lada dzień padnie. Wiadomość tą otrzymał sam brytyjski monarcha, który rozkazał z tej okazji wybić serię specjalnych medali przedstawiających kapitulację hiszpańskiego dowódcy wobec "Starego Groga". Po tym gdy prawdziwy wynik bitwy ujrzał światło dzienne, urzędnicy królewscy musieli się nieźle napocić konfiskując wszystkie egzemplarze, które już zdążyły trafić pod brytyjskie strzechy.

Smaczek numer dwa - gdy wieść o pewnym zwycięstwie rozeszła się z pałacu królewskiego w lud, w londyńskich tawernach bardzo popularna stała się piosenka o wiele mówiącym tytule: VERNON'S GLORY OR, THE SPANIARDS DEFEAT. Piosenka ta nie na długo zagościła jednak na szczycie list przebojów. Kroniki nie podają co stało się z autorem tej ballady...

W 1842 wojna przeniosła się do Europy i zmieniła nazwę na wojnę o sukcesję austriacką. Straciła przy tym wiele na kolorycie, w związku z czym nie będziemy jej dłużej opisywać.

Podsumowując działania zbrojne:
- ucho kapitanowi Jenkinsowi nie odrosło, zaś w uznaniu jego zasług wojennych brytyjski rząd zesłał wysłał go jako gubernatora na Wyspę Św. Heleny, która to wyspa w rozumieniu tegoż rządu i kilku późniejszych była synonimem zadupia wszechświata,
- o ile nam wiadomo, brytyjski król ucha z rąk hiszpańskiej guarda costa nie stracił,
- okazało się, że nie warto zadzierać z mieszkańcami Florydy i Georgii na ich terenie, która to prawda i dziś ma zastosowanie,
- po raz kolejny przy okazji wojny opłynięto świat, za co nikt nie otrzymał żadnych punktów zwycięstwa,
- adm. "Stary Grog" Vernon swoje przezwisko zawdzięczał opracowaniu receptury na grog, która jest stosowana po dziś dzień na wszystkich morzach świata; nie został natomiast klasykiem operacji desantowych...

piątek, 20 marca 2009

Rule Brittania? Wojna o ucho Jenkinsa - cz. II

Tak oto kwestia tego kto, komu, kiedy i co uciął na morzu stała się powodem do międzynarodowej awantury z udziałem dwóch państw, z których każde pretendowało do miana światowej potęgi morskiej. Naszym zdaniem - niesłusznie. Światowe potęgi morskie nie powinny być żenujące.

Jak się miało niebawem okazać, admirał Vernon nie był wodzem morskim na miarę Nelsona czy don Juana d'Austria. Mimo to postawił sprawę jasno: "Dowodzić rewią będę ja!" W efekcie, flota sześciu okrętów pod jego dowództwem popłynęła na Karaiby i w listopadzie 1739 spaliła i złupiła Porto Bello (dziś Portobello, bez spacji), znaczący hiszpański port, zajmujący się głównie transportem i przeładunkiem srebra. Ustalmy - oblężenie trwało około doby, słaby hiszpański garnizon niemal od razu się poddał, zaś Anglicy okupowali port całe trzy tygodnie łupiąc i grabiąc co popadnie, a zarazem wypatrując, czy aby nie przyjdzie nikt aby ich wyprosić.

Entuzjazm Anglików na całym świecie dla tego wydarzenia był nieporównywalnie większy od jego faktycznej wagi. To mniej więcej tak, jakbyśmy co roku hucznie obchodzili rocznicę przypadkowego przekroczenia przez polskie wojska granicy z Niemcami podczas wojny obronnej w 1939. Przytoczmy tylko podstawowe fakty:

- w uznaniu zasług, Vernon został mianowany admirałem,
- na cześć "Starego Groga" nazwano co najmniej jedno miasto, co najmniej jedną główną ulicę w Londynie oraz co najmniej jedną plantację należącą do Jerzego Waszyngtona,
- podczas uroczystej kolacji wydanej na cześć zwycięzcy w Londynie, po raz pierwszy wykonano utwór "Rule, Britannia!", dziś znany głównie z interpretacji sportowych (w wykonaniu mistrzów Szkocji w rzucie cegłą w dom Artura Borubara) lub geriatryczno - dziwacznych (pozdrawiamy panią z trójzębem).

Cytując jeden z filmów Monty Pythona: "Bo wy, Anglicy, jesteście tacy k... pompatyczni..."

W ramach akcji "rządzimy na morzu", Anglicy po zdobyciu Portobello porwali się na rzecz jeszcze bardziej spektakularną - postanowili zaatakować hiszpańskie posiadłości na Pacyfiku. W tym celu w 1740 wokół przylądka Horn posłano eskadrę admirała George'a Ansona, Pierwszego Barona Anson. Wyprawa ta stanowiła kamień milowy w rozwoju współczesnej filozofii - okazało się bowiem, że Bóg nie tylko istnieje, ale też cholernie lorda Ansona nie lubi.

Bez zbędnych złośliwości, przytoczmy jedynie suche fakty:

- ekspedycja, szumnie zapowiadana przez zwolenników angielskiego militaryzmu jako brytyjska odpowiedź na Niezwyciężoną Armadę, została wysłana z opóźnieniem i liczyła sześć zdezelowanych okrętów z niepełną załogą,
- dwóm okrętom nie udało się opłynąć przylądka Horn i wróciły do Anglii,
- wkrótce potem, kolejny okręt rozbił się u wybrzeży Chile,
- gdy w czerwcu 1741 "eskadra" dopłynęła do Wyspy Juan Fernandez z prawie 1000-osobowej załogi przy życiu pozostał już tylko co trzeci marynarz - reszta umarła na szkorbut,
- w wyniku postępującej epidemii, stan liczebny załóg stale się zmniejszał, co spowodowało ograniczenie akcji zaczepnych do złupienia jednego nieistotnego portu w Peru,
- wkrótce potem z 3 statków został już tylko jeden, nie było kim obsadzić pozostałych.

Mimo tych wszystkich niedogodności, Pierwszy Baron Anson dokonał nie byle czego. Po pierwsze - przeżył, mimo, że w chwili powrotu do Anglii z jego załogi pozostał przy życiu już tylko co dziesiąty. Po drugie - jakimś cudem dopadł i zdobył coroczny galeon z Manili, co dało mu łup wielokrotnie przewyższający koszty całej ekspedycji (ponad 1,3 mln sztuk srebra!). Po trzecie - przy okazji wyprawy, opłynął świat, co staje się poniekąd tradycją opisywanych tutaj durnych wojen morskich.

Koniec części II. W następnym odcinku - operacja Overlord "Starego Groga" Vernona, przedwcześnie wybite medale oraz prawie zdobycie Florydy

czwartek, 19 marca 2009

Rule Brittania? Wojna o ucho Jenkinsa - cz. I

Był rok 1731, na Morzu Karaibskim nieopodal wybrzeży hiszpańskich kolonii brytyjski statek Rebecca pod dowództwem kapitana Roberta Jenkinsa jak gdyby nigdy nic wracał sobie do domu. Statek oczywiście miał charakter przemytniczo - piracki i podobnie jak wiele innych był pilnie poszukiwany przez hiszpańską straż przybrzeżną. Hiszpanie mieli szczęście - dopadli bryg, zmusili do zatrzymania i rozpoczęli rewizję, do czego mieli prawo zgodnie z brytyjsko-hiszpańskimi umowami. Oczywiście statek nie przewoził herbaty do Bostonu, więc po odkryciu kontrabandy doszło do krótkiej wymiany zdań między kapitanami obu okrętów, zakończoną obcięciem Jenkinsowi ucha przez kapitana Fandiño, hiszpańskiego dowódcę.

"Przekaż swojemu królowi, gringo, że zrobię mu to samo gdy go złapię na przemycaniu śledzi i oleju do naszych kolonii!" - tak według nas brzmiały słowa, jakie wypowiedział Fandiño na odchodnym do wtóru rechotu rozbawionych zajściem hiszpańskich marynarzy (Borsuuk optował za tekstem o dupie i jesieni średniowiecza, ale został przegłosowany).

O co tak naprawdę chodziło? Otóż w wyniku jednej z wcześniej stoczonych wojen, wyznaczone okręty brytyjskie posiadały prawo do sprzedawania w hiszpańskich koloniach dowolnej ilości niewolników. Oczywiście byli tacy jak kapitan Jenkins, którzy nie zostali dopuszczeni do obrotu przez Hiszpanów, a mimo to próbowali handlować z ich koloniami. Stąd kontrole, utarczki, konfiskaty, które psuły wzajemne relacje między Albionem a Madrytem. Opisany przez nas incydent miał mieć jednak znacznie poważniejsze skutki, o czym za chwilę.

Przez osiem długich lat nasz tytułowy bohater opowiadał swoją smutną historię wszystkim, którzy chcieli jej wysłuchiwać, jako dowód pokazując swoje odcięte ucho, które z roku na rok wyglądało i pachniało coraz gorzej. Aż wreszcie w 1739 znalazł się taki, który go wysłuchał i, jak Kaczyńscy Leppera, wpuścił na salony. Był to inny wilk morski - kapitan, a później nawet wiceadmirał, Edward Vernon zwany "Starym Grogiem". Ten zdeklarowany militarysta i zwolennik brytyjskiej przewagi na wszelkich morzach świata, doprowadził do wysłuchania Jenkinsa przez równie wojowniczo nastawioną Izbę Gmin, która po wysłuchaniu dopracowanej do perfekcji opowieści o tym jak podli Hiszpanie traktują biednych angielskich kupców, postanowiła wypowiedzieć im wojnę.

Z uwagi na nieporównywalny z niczym innym idiotyzm podanego przez Brytyjczyków cassus belli, wojna ta naprawdę przeszła do historii pod nazwą wojny o ucho Jenkinsa. Oczywiście wszystkie źródła historyczne podają, że jej prawdziwym powodem było wypowiedzenie przez Hiszpanów wspomnianego wyżej przywileju dla angielskich kupców w 1738, ale my wolimy wierzyć, że naprawdę poszło o ucho. O gnijące przez osiem lat ucho angielskiego przemytnika, którego historia zarazem urzekła i rozwścieczyła angielski parlament. O ucho, będące plamą na honorze narodu angielskiego. Tak jest znacznie zabawniej.

Na wieść o wypowiedzeniu wojny, przeciwny jej od początku ówczesny brytyjski premier Robert Walpole (który jako pierwszy szef rządu JKMości zaczął rezydować pod nr 10 na Downing Street) miał powiedzieć:

Dziś bijecie w dzwony, jutro będziecie załamywać ręce...

co niebawem miało okazać się prorocze.

Koniec części I. W następnym odcinku - Stary Grog idzie na wojnę a Brytania rządzi

poniedziałek, 16 marca 2009

Jaka piękna katastrofa - wojna o niepodległość Grecji cz. IV

Na początku 1825 roku silna egipsko-albańska armia wylądowała na Peloponezie. Plan najważniejszego spośród egipskich Albańczyków był stosunkowo prosty. Składał się z trzech punktów.
1. pokonać wszystkie greckie wojska na Peloponezie
2. usunąć z Peloponezu wszystkich Greków
3. sprowadzić na Peloponez osadników z Egiptu.

Jako miłośnicy wrzaskliwych handlarzy, tanich pamiątek i jazdy po piachu na złośliwych, śmierdzących dwugarbnych sk...synach żałujemy bardzo, że ten arcyciekawy eksperyment etniczno-kolonizacyjny nie wypalił. Tak, urlop w Tunezji wyjątkowo nam się udał - możemy pokazać zdjęcia.

Co by nie mówić - wojska Muhammeda Ali znokautowały Greków na Peloponezie prawym sierpowym. Nie pomogło bohaterstwo obrońców, ani nawet wypuszczenie z więzień przez Rząd Grecki z Południa kilku znakomitych dowódców wojskowych (aresztowanych uprzednio w ramach walki frakcyjnej z Rządem Greckim z Północy). Grecy przegrywali bitwę za bitwą a egipsko-albański walec parowy niepowstrzymanie parł naprzód. Zagroził nawet wzięciem do niewoli Rządu Greckiego z Południa, który został ocalony jedynie przez znakomity full-bluff zakotwiczonej w pobliżu brytyjskiej floty, która do końca twardo stwarzała pozory jakoby zamierzała pomagać w obronie miasta Nafplion, gdzie ów rząd miał swoją siedzibę. Albańczycy stwierdzili, że zaatakowanie Wielkiej Brytanii nieco przekracza ich możliwości i odpuścili. A trzeba było sprawdzać...

Nieco gorzej szło Turkom w środkowej Grecji, gdzie utknęli podczas oblegania miasta Missolonghi, które ciągnęło się przez ponad rok. Musimy przyznać, że Grecy bronili się jak szaleni, odwlekając w czasie moment kapitulacji. Tego rodzaju taktyka okazała się dobrym rozwiązaniem, i to z kilku powodów. Po pierwsze - morale Turków, Albańczyków, Egipcjan i innych pomniejszych nacji topniało niczym śniegi na zboczach Olimpu. Po drugie - znudzone i zmęczone przeciągającą się awanturą mocarstwa europejskie zaczęły mocno naciskać na sułtana, aby ten zakończył wojnę i jakoś tam się z Grekami dogadał. Po trzecie wreszcie - te same mocarstwa zaczęły dynamiczniej działać na rzecz zabezpieczenia swoich interesów w Grecji, bo a nuż inne państwo je ubiegnie.

Za to Grecy nadal spektakularnie grali na czas, niczym na Mistrzostwach Europy w piłce nożnej. Wojska Muhammeda nie mogły nic sensownego wskórać, ponosząc ciężkie straty podczas oblegania niedostępnych górskich fortec. W 1827 Anglia, Francja i Rosja, nie odniósłszy sukcesu w dyplomatycznych naciskach na sułtana, wysłały w kierunku wybrzeża Grecji swoje okręty aby zademonstrować, że czuwają, trzymają rękę na pulsie, są oburzone no i w ogóle. Napotkawszy na miejscu flotę egipsko-turecką, admirałowie połączonej floty postawili sprawę jasno: albo odpłyniecie do domu, albo was zatopimy. Po trwających czas jakiś negocjacjach ustalono, że Turcy nie będą atakować Greków przy użyciu okrętów, w zamian za co mocarstwa wymuszą na Grekach zaprzestanie działań zaczepnych przeciwko Turkom.

W przyjaznej atmosferze okręty każdego z mocarstw popłynęły w swoją stronę. Tymczasem Grecy postanowili pokazać gdzie mają koncert mocarstw, Turcję i całą resztę, już w kilka dni później atakując egipską flotę przy pomocy statków-pochodni. Turcy wyruszyli w pościg za napastnikami, co nieświadome całego incydentu floty trzech mocarstw odebrały jako zerwanie wynegocjowanego chwilę wcześniej zawieszenia broni.Efektem "drobnej pomyłki" była stoczona 20 października 1827 roku bitwa pod Navarino, jedna z ważniejszych morskich batalii XIX wieku. Mecz był nieco jednostronny - z 89 statków floty egipsko-tureckiej zatopiono 75. Na dno wraz z nimi poszło 8000 ludzi. Koncert mocarstw nie stracił ani jednego okrętu. W następstwie bitwy, Francja i Rosja wysadziły w Grecji swoje korpusy interwencyjne, które pomogły Grekom pozbyć się wszystkiego co nosiło czapki z pomponem i nie potrafiło pisać przy użyciu dziwnych znaczków. Wojna była wygrana.

W efekcie:
- Grecja odzyskała niepodległość i weszła w fazę szybkiego rozwoju terytorialnego - jedynym minusem było narzucenie Grekom przez koncert mocarstw monarchy z dynastii bawarskiej, który nie znał dziwnych znaczków,
- stan chorego człowieka Europy nie polepszył się, po raz kolejny wszyscy uznali, że nie warto się nim przejmować, bo i po co...,
- Albańczycy nie zdołali zdobyć Grecji, ale utrzymali się w Egipcie,
- lord Byron zmarł podczas oblężenia Missolonghi (nie mylić z Missouri), zdaje się, że bez patosu, na jakąś chorobę.

I na koniec smaczek. Ostatnią bitwę stoczoną podczas tej wojny wygrał brat pana Ypsilantisa, który ją rozpoczął. Tym samym naszą opowieść możemy zakończyć starym albańskim przysłowiem:

I tak wszystko zostało w rodzinie

niedziela, 15 marca 2009

Jaka piękna katastrofa - wojna o niepodległość Grecji cz. III

Na wieść o przekroczeniu Prutu przez niedoszłego Cezara Mołdawii i Wołoszczyzny, jak Grecja długa i szeroka cały naród chwycił za broń. Pojawiło się wielu lokalnych bohaterów powstańczych o dziwnych i trudnych do wymówienia nazwiskach, o których nie będziemy pisać, bo to nudne. Zwrócimy za to uwagę na najciekawsze aspekty pierwszej fazy wojny (1821 - 1825).

Głównym rozdającym karty był ten pan z obrazka - niejaki Ali Pasza zwany "Lwem z Joanniny". Uściślijmy - nasz Ali wcale nie był Grekiem, a ideę Grecji od morza do morza miał w głębokim poważaniu. Był to albański despota, który korzystając ze słabości władzy centralnej stworzył na pograniczu dzisiejszej Grecji, Albanii i Macedonii zbójeckie państewko, łupiąc i grabiąc kogo popadnie. W chwili gdy wybuchało powstanie w Grecji, większa część stacjonujących tam zazwyczaj tureckich wojsk była zajęta obleganiem Alego w jego górskiej twierdzy tudzież przynoszeniem sułtanowi jego głowy na srebrnej tacy. To tłumaczy sukcesy Greków w pierwszej fazie wojny.

Turcy walczyli źle w porywach do tragicznie, zaś małe greckie oddziały partyzanckie skutecznie odcinały zaopatrzenie, szarpały i wycinały w pień poszczególne tureckie korpusy. Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy złośliwie nie przytoczyli najbardziej spektakularnej wpadki tureckiej, a w zasadzie albańskiej armii (większość tureckich żołnierzy w owym czasie stanowili albańscy rekruci). 8 maja 1821 roku w bitwie pod Gravią 120 Greków przez cały dzień skutecznie odpiera ataki 8 000 Turków na zajmowaną przez nich tawernę (i zgromadzone w niej zapasy wina). Grecy tracą 6 zabitych, Turcy - 300 zabitych i 800 rannych. W efekcie, turecka armia wycofuje się a powstanie na Peloponezie nie zostaje stłumione. Takich wpadek było znacznie więcej - turecka armia po prostu nie dawała rady nieregularnym greckim oddziałom złożonym głównie z dawnych rozbójników.

W ramach wojny na morzu Grecy początkowo postanowili wystawić własną flotę złożoną głównie z uzbrojonych okrętów handlowych. Gdy to nie zdało egzaminu (Turcy jednak mieli trochę lepsze statki - przede wszystkim przystosowane do prowadzenia wojny, nie zaś łowienia ryb), szybko zaadaptowali nowe, quasi-terrorystyczne podejście, wysyłając płonące okręty i łodzie rybackie w celu podpalenia i zniszczenia statków wroga. Efekt - z 59 tego rodzaju ataków 39 zakończyło się powodzeniem, w tym u wybrzeży Chios spalono okręt flagowy admirała tureckiej floty.

Skoro już jesteśmy przy Chios, nie sposób nie wspomnieć o jednym z pierwszych odnotowanych historycznie przypadków czarnego PR-u. Nie oszukujmy się - to była bardzo brudna wojna. Grecja nie była tak jednolita narodowościowo jak obecnie, wśród Greków żyło również sporo Turków i wyznających islam Albańczyków, którzy z chwilą wybuchu powstania stali się pierwszą ofiarą swoich dawnych sąsiadów. Wojska tureckie odpłacały powstańcom pięknym za nadobne, tak więc generalnie ta wojna to raczej nie był Wersal. Na zachodzie Europy żyła jednak spora grupa ludzi, którzy jak Byron z obrazka obok (tu w stroju albańskim) naiwnie wierzyli, że po greckiej stronie walczą bohaterowie rodem z Iliady i Odysei, zaś filozofia antyku, mądrość i piękno ściera się w nierównej walce z azjatycką barbarią. W efekcie, wszelkie zbrodnie dokonywane przez Greków były zbywane milczeniem (Achilles nie uskuteczniał czystek etnicznych, prawda?), zaś tureckie nagłaśniane, jak choćby na słynnym obrazie pędzla Eugene Delacroix. To był jeden z ważnych czynników, które za kilka lat skłonią koncert mocarstw do interwencji i posprzątania istniejącego bałaganu.

Na razie jednak nie zanosiło się na posprzątanie czegokolwiek. W roku 1824 Grecy nadal bili Turków, Turcy (znacznie rzadziej...) bili Greków, po pustych wioskach hulał wiatr a z nudów dwa nieuznające się nawzajem greckie rządy jedności narodowej też wzięły się za łby. Mający tego wszystkiego coraz bardziej dość sułtan poprosił o interwencję swojego wasala, a tak de facto udzielnego władcę - uwaga uwaga Muhammada Ali z Egiptu.

Jak się zapewne domyślacie, Muhammad Ali był oczywiście Albańczykiem. Na początku XIX wieku podczas wojny domowej w Egipcie wziął krótko za kark zbuntowane albańskie oddziały i uchwycił władzę w całym państwie tak skutecznie, że jego potomkowie sprawowali ją aż do 1952 roku. Miał pewne trudności z rządzeniem, jako, że mówił tylko po albańsku. Na szczęście wystarczało to z powodzeniem do komunikowania się ze swoją albańską gwardią przyboczną, która bez zbędnych pytań zabijała każdego, kogo wskazał jej Ali. Ponieważ w 1824 jego wojsko stanowiło jedyną realną siłę mogącą zagrozić greckim powstańcom, sułtan chcąc nie chcąc musiał prosić Alego o pomoc, oferując mu w zamian Grecję jako dziedziczne lenno. Tak oto rozpoczęła się albańsko-egipska inwazja na Grecję.

PS: O bokserskich sukcesach Alego nic nam nie wiadomo... ale widzimy pewne cechy wspólnie pomiędzy naszym bohaterem a pewnym dyktatorem Ugandy.

Koniec cz. III. W następnym odcinku - koncert mocarstw robi porządek czyli bitwa przez pomyłkę

sobota, 14 marca 2009

Jaka piękna katastrofa - wojna o niepodległość Grecji cz. II

Pewnego pięknego dnia roku pańskiego 1814-go w mieście Odessa spotkało się trzech Greków, z których jeden okazał się masonem, drugi karbonariuszem, z czego wynika, że trzeci musiał być greckim Żydem, gdyż rowerów w tamtych czasach jeszcze nie wynaleziono. Było nie było, owi trzej amigos (nie wymienimy ich nazwisk, gdyż jeden wkrótce potem zmarł a dwaj pozostali niczego wielkiego w sumie nie dokonali) postanowili założyć tajną organizację, której celem było doprowadzenie do odrodzenia greckiego Bizancjum ze stolicą w Konstantynopolu. Jak na trzech Greków - całkiem sporo.

Efektem spotkania było zawiązanie Przyjaznego Stowarzyszenia (Filiki Eteria), które początkowo było raczej pretekstem do wymykania się ojców - założycieli z domu na spotkania przy szklaneczce czegoś mocniejszego ("Jak możesz, o nierozumna, kazać mi zostawać w domu z tobą i dziećmi gdy wspólnie z Nikolaosem i Manolisem planujemy zmianę porządku świata!") niż realną siłą polityczną. Do 1817 roku Stowarzyszenie liczyło ledwie trzydziestu miłośników trunków konspiratorów, ale w 1818 i kolejnych latach jego liczebność zaczęła gwałtownie rosnąć, głównie za sprawą radykalizacji poglądów greckich elit w kwestii życia pod tureckim butem. Paradoksalnie - na korzyść Stowarzyszenia zadziałała tu także jego dziwaczna struktura organizacyjna. O wszystkim decydowała bowiem tzw. Niewidzialna Władza, przy czym ponieważ nikt do końca nie wiedział kto ją tworzy, szeregowi członkowie wierzyli, że jest to np. car Aleksander i równie znamienite osobistości. Innymi słowy - ruch rozrastał się, bo jego członkowie podbudowani moralnie i ideologicznie twórczością utopionego w Dunaju wieszcza narodowego wierzyli, że są realną siłą polityczną a nie panelem dyskusyjnym.

Sprawy nabrały niesamowitego tempa gdy na czele Stowarzyszenia stanął Aleksander Ypsilantis - grecki oficer, generał-major rosyjskich huzarów oraz osobisty adiutant cara Aleksandra, który z właściwą sobie energią rozpoczął przygotowania do wybuchu powstania. Dla zmylenia przeciwnika, miało ono zacząć się jednak nie w Grecji, a na terenie Mołdawii i Wołoszczyzny. Plan Ypsilantisa był typowo bizantyjski i nie pozbawiony finezji - powstanie miało zacząć się na terenach gdzie nie stacjonowały tureckie wojska. Ponadto, w obu krajach żyło sporo Greków, z których większość była już członkami Stowarzyszenia. Ypsilantis liczył na sprowokowanie Turków do stłumienia buntu, co miało wywołać interwencję Rosji zakończoną odbudową greckiego państwa pod rosyjskim protektoratem. Cwane, prawda?

Aby mieć w ręku jakikolwiek atut militarny, nasz bohater sformował Świętą Drużynę - pierwszą grecką formację zbrojną w tej wojnie. To po lewej to jej sztandar. Ładny, prawda? Na czele Drużyny, Aragorn Ypsilantis w lutym 1821 przekroczył Prut niczym Cezar Rubikon i proklamował wybuch powstania przeciwko Turkom ogłaszając, że niebawem w ślad za nim wkroczy tu Rosja i zrobi Turkom kęsim. Był tylko jeden szkopuł - Rosjanie nic na ten temat nie wiedzieli i co więcej - nie byli specjalnie zainteresowani.

Cała eskapada Świętej Drużyny zakończyła się więc dość żałośnie - 30 tysięcy tureckich żołnierzy wkroczyło na teren dzisiejszej Rumunii i w 3 modlitwy przerobiło greckich rewolucjonistów na gyros i tzatziki. Wyhaftowany na drugiej stronie sztandaru feniks wiele im nie pomógł - nie odrodzili się z popiołów. Sam Ypsilantis wraz z garstką ocalałych uciekł do Austrii, gdzie na wszelki wypadek aresztowano go i zamknięto w twierdzy na najbliższe sześć lat. Tak więc ojczyzna apfelstrudla i aromatycznej kawy po raz kolejny okazała się niezbyt gościnna dla greckich rewolucjonistów.

Koniec części II. W następnym odcinku - Grecy grają, Albańczycy rozdają karty

piątek, 13 marca 2009

Jaka piękna katastrofa - wojna o niepodległość Grecji - cz. I

This one is especially dedicated to Michał Turek

O XIX-wiecznej Grecji można powiedzieć bardzo wiele... Większość okrągłych zdań, jakie mogliby i pewnie wypowiedzieli na ten temat rozmaici profesorowie historii nowożytnej, ekipa Wojny o Ciacho zamyka w jednym.

Grecja, oj, to był bardzo dziwny kraj...

O tym, że Ottomańska Turcja się sypie wiadomo było nie od wczoraj i nie była to informacja z kategorii tajne przez poufne. Czasy Sulejmana Wspaniałego przeminęły bezpowrotnie, zaś ostatnią próbę powrotu Turcji do pierwszej ligi europejskiej definitywnie powstrzymał Jan III Sobieski efektownym strzałem z rzutu wolnego w 93 minucie meczu na Prater Stadion. Ironia losu polegała na tym, że "chory człowiek Europy" sprawował kontrolę nad wieloma europejskimi narodami, które średnio mówiły po turecku oraz nie pałały szczególnym entuzjazmem do szisz-kebaba i fajki wodnej. Ponieważ narody te reszta Europy słusznie uważała za dziwaczne i nieistotne, nikt normalny się tym za bardzo nie przejmował. Przynajmniej do czasu, gdy Grecy postanowili wybić się na niepodległość.

Jak zapewne wszyscy czytelnicy wiedzą, początek XIX wieku to rozbudzona napoleońską ideą tworzenia dziwnych państw epoka chwytania wszystkich stłamszonych narodów za szabelkę i powstawania przeciwko swym ciemiężycielom (z marnym na ogół skutkiem). Ponieważ czas ten przypadał na epokę romantyzmu, każden jeden naród posiadał swojego wieszcza/męczennika narodowego/apostoła niepodległości (niepotrzebne skreślić), który wzywał naród do samobójczych szarż na umocnione pozycje wrogiej artylerii, w których to na ogół nie uczestniczył.

Jaki naród - taki apostoł. Grecja miała to co widać na załączonym obrazku. Pan Rigas "Apostoł Niepodległości" Feraios, bo o nim mowa, na przełomie stuleci pisywał artykuły i wiersze wzywające Greków i inne narody bałkańskie do powstania i wybicia się na niepodległość w wiedeńskiej gazecie, której czytelnikami byli głównie przedstawiciele greckiej diaspory. Idea ta średnio spodobała się austriackim władzom, które postanowiły aresztować grafomana wraz z kolegami i przekazać Turkom w ramach dobrze pojętej wymiany kulturalnej. Rzeczeni Turcy wykazali się jeszcze mniejszym poczuciem humoru, gdyż bez zbędnych ceregieli rozkazali udusić apostoła wraz z kolegami, a następnie dla pewności utopić ich zwłoki w Dunaju.

Był to krok o tyle nierozważny, że głoszone przez nich poglądy stały się naprawdę popularne, stanowiąc ideologiczną podbudowę do powstania Greków przeciwko Turkom.

W tym samym czasie sama Grecja wyglądała znacznie gorzej niż obecnie (tak, wbrew pozorom jest to możliwe). Podejrzewamy nawet, że większość ówczesnych Greków średnio zdawała sobie sprawę z olbrzymiego wkładu ich narodu w intelektualną historię Europy i nie rozpoznałaby filozofa nawet gdyby wyskoczył na nich z krzaków i poprosił o wskazanie sensu życia. W sumie to ówczesna Grecja od Albanii różniła się tylko tym, że w Grecji pisano dziwnymi literkami a w Albanii w ogóle. Turecka administracja i wojsko ograniczały się do sprawowania kontroli nad większymi miastami i równinami, podczas gdy tereny górzyste były domem dla tzw. "kleftów", czyli wyidealizowanych ludowymi podaniami bandytów, którzy uciekli w góry przed rodową zemstą/podatkami/prawem/brzemienną córką sąsiada. Ponieważ turecka aktywność wojskowo-policyjna w Grecji była nader symboliczna, porządek utrzymywały oddziały tzw. "armatoloi", które od kleftów różniły się tylko tym, że nie strzelały do okolicznych wieśniaków tak często a jeśli już to starały się celować w nogi.

Czemu o tym piszemy? Bo gdy wybuchła wojna o niepodległość Grecji, większa część greckiej armii rekrutowała się z kleftów lub ich przeciwników, wyglądając mniej więcej tak jak wskazano powyżej.

Koniec części I. W następny odcinku - o niepodległościowej frakcji trzech kolegów i co z tego wynikło

czwartek, 12 marca 2009

Tylko u nas - durna wojna na życzenie!!

Chcesz przeczytać tutaj o swojej ulubionej kretyńskiej wojnie?

Nie ma sprawy - ekipa Wojny o Ciacho może to załatwić! Wszelkie sugestie wpisujcie w komentarzach do postów, będziemy to analizować i uwzględniać w naszych planach wydawniczych.

środa, 11 marca 2009

Brudna wojna o Wyspy Chincha - cz. III

Wkrótce po samobójczej śmierci naszego ulubionego admirała, bo na przełomie 1865 i 1866 roku został zawarty formalny sojusz wojskowy pomiędzy Peru a Chile, do którego wkrótce dołączyły Boliwia i Ekwador. Tak oto powstało Czwórprzymierze (nazwa by Wojna o Ciacho Team). Dla Hiszpanii ruch ten oznaczał tylko jedno - gwałtownie skurczyła się liczba portów, w których hiszpańska flota mogła zaopatrywać się w węgiel. Udział Boliwii i Ekwadoru w działaniach zbrojnych był bowiem równie znaczący jak nasz wpływ na poziom cen środków owadobójczych na Wyspach Salomona.

Nowy dowódca hiszpańskiej floty postanowił zmienić taktykę. Jego celem stało się sukcesywne niszczenie chilijskich i peruwiańskich portów (z jakiegoś powodu zignorował boliwijskie i ekwadorskie) aby sprzymierzona flota (to nie błąd - w owym czasie Peru "strzeliło sobie" parę nowych okrętów) nie miała gdzie parkować i wymieniać oleju. Eskapadę rozpoczął z wielkim hukiem od zbombardowania znanego nam już portu w Valparaiso, w którym to niedawno jeszcze admirał Postrach Obu Ameryk Pareja domagał się połowy królestwa, córki gubernatora za żonę oraz dożywotniego tytułu Obrońcy Grobu Świętego. Następnie postanowił rozprawić się z peruwiańskim portem w Calao, gdzie jednak spotkała go przykra niespodzianka.

Z pewnością zabrzmi to idiotycznie, ale Czwórprzymierze było gotowe. Gotowe jak nigdy. Zarówno połączona flota czterech mocarstw (no dobra - góra dwóch) jak i baterie nadbrzeżne czekały na przybycie Hiszpanów. 2 maja 1866 roku stoczono bitwę morską pod Calao, po której obie strony ogłosiły zwycięstwo mimo, że to Hiszpanie wkrótce potem wycofali całą swoją flotę z rejonu Ameryki Południowej a ich dowódca został podczas starcia raniony dziewięciokrotnie (przeżył...). Przy okazji taktycznego odwrotu Hiszpanie opłynęli świat, ale tego dokonano już ponad 300 lat wcześniej, więc się nie liczy.

Czwórprzymierze przez moment rozważało nawet dokonanie inwazji na Filipiny, ale ostatecznie do tego nie doszło. Żałujemy - widok desantującej się nieopodal Manili boliwijskiej piechoty morskiej (patrz foto) to byłoby naprawdę coś.

Z braku możliwości prowadzenia dalszych działań zbrojnych (Hiszpanie spakowali zabawki i popłynęli do domu), walki samoistnie ustały, zaś w rok później doszło do podpisania formalnego zawieszenia broni. Pokój podpisano finalnie dopiero w 1871 roku.

Podsumowując:
- Wyspy Cuchnącego Przylądka wróciły do Peru po tym jak wyjechali z nich hiszpańscy naukowcy w sile kompanii,
- Hiszpania przegrała praktycznie wszystkie bitwy morskie jakie podczas tej wojny mogła przegrać,
- nikt nie wrócił na łono brzydkiej jak noc królowej Izabeli II,
- zniszczono jeden chilijski port,
- jeden hiszpański admirał zginął w wyniku bitwy, w której nie uczestniczył a drugi przeżył bitwę, w której został wielokrotnie ranny,
- nie wyjaśniono tajemniczego zabójstwa dwóch hiszpańskich amigos Od Którego Wszystko Się Zaczęło.

Było wiele radości :-)

wtorek, 10 marca 2009

Brudna wojna o Wyspy Chincha - cz. II

Na zajęciu Wysp Smrodliwego Przylądka Hiszpania wcale poprzestać nie zamierzała. Rozpoczęto także blokadę kluczowych peruwiańskich portów (po kliku głębszych... rozważaniach ekipa Wojny o Ciacho nadal nie wymyśliła jakich), za co energicznie zabrał się nowy guanodowodzący hiszpańskiej ekspedycji naukowej floty - admirał Juan Manuel Pareja zwany (przez nas) Szalonym Pareją.

Pan admirał Pareja z pewnością nie uznawał Peruwiańczyków. Mało tego - miał w głębokiej pogardzie i nienawidził wszystkich mieszkańców Latynoameryki, którzy przed z górą czterdziestu laty ogłosili niezależność swych krajów od Hiszpanii, zmuszając jego rodzinę do wyprowadzki z Peru i doprowadzając do śmierci jego ojca - Brygadiera Parei, który zginął walcząc po stronie lojalistów. Jego wewnętrzne przekonania odegrały znaczącą rolę w całej historii, gdyż doprowadziły do eskalacji konfliktu i przyłączenia się do Peru innych krajów, z których co najmniej jeden dla odmiany posiadał namiastkę floty wojennej. Wprowadziły także do naszej opowieści element hollywoodzkiego kina klasy C z cyklu "wróciłem tu aby pomścić śmierć rodziców i psa".

Póki co, Hiszpania święciła trumfy a nasz admirał oczyma wyobraźni widział lud peruwiański powracający na łono Hiszpanii i królowej Izabeli II. W styczniu 1865 podpisano traktat, w którym Peru odzyskiwało swoje cenne posiadłości zamorskie za stosownym odszkodowaniem. W międzyczasie jednak, mieszkańcy Latynoameryki ujrzeli wreszcie jak wygląda ta Izabela, na której łono mieliby wrócić. W samym Peru wybuchło powstanie, nowy dyktator rząd stanowczo odciął się od jakiegokolwiek porozumienia, a w innych krajach miały miejsce antyhiszpańskie zamieszki. Naszym zdaniem - nic w tym dziwnego. Sami zobaczcie.

W tym całym zamęcie, hiszpański okręt wojenny postanowił zakupić węgiel w jednym z chilijskich portów. Oczywiście nie dość, że nie uzyskał zniżek, to jeszcze spotkał się ze stanowczą i dość gwałtowną odmową w rodzaju "ręce hiszpańskich ciemiężycieli precz od naszego węgla!" Szalony Pareja zareagował z właściwym sobie zrozumieniem dla dyplomatycznych niuansów. 17 września 1865, w dniu Święta Niepodległości Chile, bezceremonialnie wprosił się wraz ze swym okrętem flagowym do portu w Valparaiso i zażądał przeprosin od rządu Chile, salutu dla bandery hiszpańskiej i rekompensaty za zniewagi doznane przez posła hiszpańskiego podczas niedawnych rozruchów. Równie dobrze mógłby próbować wyegzekwować prawo pierwszej nocy w stosunku do córki gubernatora portu. W rezultacie, już w tydzień później Hiszpania znalazła się w stanie wojny z Chile.

W tej sytuacji rząd hiszpański nakazał Postrachowi Obu Ameryk wycofanie się. Nasz ambitny admirał (uznaliśmy za stosowne pokazać światu twarz tego szaleńca bohatera) po chwili namysłu stwierdził, że wprawdzie nie ma dość sił lądowych do podjęcia próby desantu i zajęcia siłą krnąbrnej eks-kolonii, jednak może z powodzeniem rozpocząć blokadę morską Chile. Nie wiemy dokładnie z którego roku pochodził atlas naszego admirała. Być może posługiwał się również zapiskami XVI-wiecznych portugalskich żeglarzy. Z naszych informacji wynika jednak, że Chile miało w owym czasie około 3000 km wybrzeża zaś nasz admirał miał do dyspozycji osiem okrętów, z czego dwa właśnie blokowały Peru. Tym samym jeden hiszpański okręt odpowiadał za skuteczne zablokowanie ruchu statków na odcinku liczącym średnio 500 km.

Oba okręty wchodzące w skład chilijskiej marynarki wojennej dostały rozkaz przerwania tej dokuczliwej blokady. Peru w owym czasie floty nie posiadało, co w pewnym stopniu wpłynęło na ograniczenie aktywności wojennej tego regionalnego mocarstwa. Już 26 listopada doszło do bitwy morskiej pod Papudo, w której Chile w sile jednego okrętu po próbie podszycia się pod okręt brytyjski niespodziewanie dla siebie zaatakowało, zaś nie podszywająca się pod nikogo innego Hiszpania w tejże samej sile nie wiedziała za bardzo co się dzieje.

Skutki bitwy były trojakie. Po pierwsze, siły morskie Hiszpanii w rejonie skurczyły się o 1/8. Po drugie, marynarka Chile wzbogaciła się o jeden nowy okręt wojenny, co w tym przypadku oznaczało skokowy wręcz rozwój tejże marynarki. Po trzecie, na liście strat poniesionych przez Hiszpanów w bitwie oprócz czterech zabitych, 22 rannych i 122 wziętych do niewoli znalazł się także nasz ulubiony admirał Pareja, który wprawdzie nie brał udziału w potyczce, jednak na wieść o tak sromotnej klęsce postanowił palnąć sobie w swój pusty łeb.

Koniec części II. W kolejnym odcinku - zawiązuje się Czwórprzymierze co nie ma absolutnie żadnego znaczenia.

poniedziałek, 9 marca 2009

Brudna wojna o Wyspy Chincha - cz. I



W roku pańskim 1862 Wyspy Chincha jak gdyby nigdy nic należały sobie do Peru. Naszym zdaniem znacznie lepsza nazwa dla tego archipelagu to np. Wyspy Cuchnącego Przylądka, gdyż wydobywano na nich... guano. Guano było dobre, bo można było zrobić z niego:
- nawóz
- proch strzelniczy
- 60% wpływów do budżetu Peru.
Nasz komentarz: Pieniądze nie śmierdziały już wtedy, nawet w Peru.

W tymże roku, Hiszpania wcale a wcale nie uznawała Peru. Idąc z duchem racjonalizmu i postępu, wysłała na wody Oceanu Spokojnego ekspedycję naukową w celach badawczych. W skład ekspedycji wchodziły 3 okręty wojenne, kilkuset żołnierzy piechoty morskiej oraz dwóch uczonych zabranych na pokład pro publico bono. Widać Hiszpanie wyszli z słusznego założenia, że z badaniami to nigdy nic nie wiadomo. Rzeczona ekspedycja naukowa, witana owacyjnie we wszystkich odwiedzanych portach, płynęła sobie na północ wzdłuż wybrzeża Chile i Peru (którego w sumie to nie uznawała), gdy w sierpniu 1863 zdarzył się Tajemniczy Incydent w Lambayeque.

W niewyjaśnionych okolicznościach, w hacjendzie Lambayeque dwóch obywateli hiszpańskich zostało zabitych przez czterdziestu nieuznawanych przez nich Peruwiańczyków. Przebywający w pobliżu naukowcy hiszpańscy rzecz jasna zażądali wypłaty odszkodowania, a Peru rzecz jasna odmówiło. W efekcie, w kwietniu 1864 roku 400 badaczy z hiszpańskiej piechoty morskiej zajęło bezterminowo Wyspy Chincha jako zastaw. Brudna wojna naukowa wisiała na włosku...

Koniec części I. W następnym odcinku - szalony hiszpański admirał z żądzą zemsty obejmuje dowodzenie

Rekontrra - czyli co tu się w ogóle będzie działo

Zasadniczo chodzi nam oczywiście o wojny, o wojny i o bitwy.
Ludzkość od zawsze wojowała, rzecz ta nie wymaga komentarza. Czy akurat wojowała o ciacho, tego nie wiem, ale wiem, że nie zawsze wojowała dumnie, bohatersko i przy łopoczących na wietrze sztandarach.
Właśnie o czymś takim będzie nasz blog - o absurdalnych splotach okoliczności, o dowódcach - półdebilach, o wojnach toczonych bez sensu i przyczyny.
Oczekujcie kretynizmów, ironii i rzeczy, o których nie uczyliście się w szkole. Będzie Wam dane, w nadmiarze.